Skończyłam właśnie czytać „Kości księżyca” Jonathana Carrolla, po raz chyba piąty, ale od przynajmniej piętnastu lat pierwszy. Nieco obawiałam się odbioru tej książki, która była na liście moich ulubionych w czasie gdy miałam dwadzieścia lat. W ubiegłym roku zrobiłam eksperyment i sięgnęłam po bardzo wielu latach po „Dziecko na niebie” tego autora i byłam mocno rozczarowana. Co oczywiste odbiór poprzez przeżyte lata i doświadczenia bardzo się zmienił. Był czas, że pochłaniałam wszystkie książki Carrolla, które tylko się ukazały: „Śpiąc w płomieniu”, „Głos naszego cienia”, „Kraina chichów” ( moja najbardziej ulubiona”, „Muzeum psów”, „Poza ciszą”, „Na pastwę aniołów”, „Czarny koktajl”…
Książkę „Kości księżyca” poznałam w szczególnych okolicznościach, było to w czasach kiedy Carroll był dla nas guru magicznego realizmu zaraz po Marquezie, na początku lat dziewięćdziesiątych, długo wtedy dyskutowaliśmy przy winie o jego wizji świata. Właśnie w owym czasie przyszedł do mnie kolega i powiedział, wiesz przeczytałem właśnie książkę o tobie. Co? Wykrzywiłam się z niedowierzaniem. Kiedy sięgnęłam po tę małą pomarańczowa książeczkę z serii Salamandra ( co to była za seria!) dowiedziałam się co miał na myśli.
Główna bohaterka – Cullen James jest młodą mamą, która śni nadzwyczaj realistyczne seryjne sny, jej wyobraźnia przechodzi wszelkie granice i zachwyca czytelnika. Ja też miewam takie sny, zapisuję je w dzienniku snów, który prowadzę od 1992 ego roku, wśród moich znajomych funkcjonuje nawet powiedzenie: „Mieć sny jak Zuza.”
Ta książka dzieje się w dwóch światach równocześnie, realnym, w którym poznajemy życie Cullen i w jej snach, które są jak surrealistyczna bajka. Ogromne zwierzęta, symbole i znaki, które tylko ona rozumie, wyzwania, wszystko to czeka na nią w Randui, sennym świecie, który systematycznie odwiedza i gdzie spotyka swojego synka Pepsi, choć w realu jest mamą małej dziewczynki. Życie Cullen, to zwyczajne zaczynają mieszać się z sennym, pojawiają się dziwne postaci i wydarzenia, które występują też w Randui. Nie ujawniając fabuły powiem tylko, że to książka którą czyta się szybko, z przyjemnością, prowokuje do myślenia, ale nie jest to w żaden sposób książka trudna czy filozoficzna. Jest piękna poprzez sny bohaterki, jej sposób patrzenia na świat. Beż wątpienia ta książka w jakiś sposób mnie ukształtowała, czytając z zadziwieniem odkryłam ile wspólnego ma ze mną i moim pisaniem. Połknęłam ją w jeden wieczór, pozostawia po sobie lekki przyjemny smak, sama jest trochę jak kolorowy piękny sen, po którym budzę się i uśmiecham sama do siebie. To piękna i wzruszająca opowieść. Polecam serdecznie „Kości księżyca”!
Książkę „Kości księżyca” poznałam w szczególnych okolicznościach, było to w czasach kiedy Carroll był dla nas guru magicznego realizmu zaraz po Marquezie, na początku lat dziewięćdziesiątych, długo wtedy dyskutowaliśmy przy winie o jego wizji świata. Właśnie w owym czasie przyszedł do mnie kolega i powiedział, wiesz przeczytałem właśnie książkę o tobie. Co? Wykrzywiłam się z niedowierzaniem. Kiedy sięgnęłam po tę małą pomarańczowa książeczkę z serii Salamandra ( co to była za seria!) dowiedziałam się co miał na myśli.
Główna bohaterka – Cullen James jest młodą mamą, która śni nadzwyczaj realistyczne seryjne sny, jej wyobraźnia przechodzi wszelkie granice i zachwyca czytelnika. Ja też miewam takie sny, zapisuję je w dzienniku snów, który prowadzę od 1992 ego roku, wśród moich znajomych funkcjonuje nawet powiedzenie: „Mieć sny jak Zuza.”
Ta książka dzieje się w dwóch światach równocześnie, realnym, w którym poznajemy życie Cullen i w jej snach, które są jak surrealistyczna bajka. Ogromne zwierzęta, symbole i znaki, które tylko ona rozumie, wyzwania, wszystko to czeka na nią w Randui, sennym świecie, który systematycznie odwiedza i gdzie spotyka swojego synka Pepsi, choć w realu jest mamą małej dziewczynki. Życie Cullen, to zwyczajne zaczynają mieszać się z sennym, pojawiają się dziwne postaci i wydarzenia, które występują też w Randui. Nie ujawniając fabuły powiem tylko, że to książka którą czyta się szybko, z przyjemnością, prowokuje do myślenia, ale nie jest to w żaden sposób książka trudna czy filozoficzna. Jest piękna poprzez sny bohaterki, jej sposób patrzenia na świat. Beż wątpienia ta książka w jakiś sposób mnie ukształtowała, czytając z zadziwieniem odkryłam ile wspólnego ma ze mną i moim pisaniem. Połknęłam ją w jeden wieczór, pozostawia po sobie lekki przyjemny smak, sama jest trochę jak kolorowy piękny sen, po którym budzę się i uśmiecham sama do siebie. To piękna i wzruszająca opowieść. Polecam serdecznie „Kości księżyca”!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz