piątek, 28 grudnia 2018

Kazuo Ishiguro - ”Nie opuszczaj mnie”



To nie jest romantyczna książka o miłości, zamiast słodkich historii znalazłam tam odwieczne pytania o człowieczeństwo, o prawo do ingerencji w naturę? O kondycję człowieka? Co sprawia, że jesteśmy ludźmi: miłość, sztuka, wolność?
To historia, która zaczyna się w osobliwej, elitarnej szkole, początkowo są to opowieści o przeszłości bohaterów, zwyczajne, a jednak ważne. Drobne przeżycia, które wywierają wpływ na nasze relacje z innymi, wspomnienia, lęki. Narratorką jest dorosła Kath, która snuje opowiadania o czasach szkolnych. Po pierwszych stu stronach pomyślałam: „Ta książka to coś jak „Buszujący w zbożu””.
Bardzo się pomyliłam, im więcej dowiadujemy się o szkole z internatem w Hailsham, tym bardziej włos jeży się nam na karku. Zaczyna być mrocznie i dalej tylko to wrażenie będzie się nasilało. Ludzkie uczucia, subtelne relacje, niewinne problemy, nadzieje wszystko to zmienia się wraz z dojrzewaniem trójki bohaterów Kath, Ruth i Tommy’ego. Dojrzewaniem do wiedzy i prawdy.
„Nie opuszczaj mnie” ukazała się w 2005 roku, to futurystyczna fikcja albo świat alternatywny, przynajmniej taką mam nadzieję. Jest piękna, mocna, momentami bezlitosna (ten sposób przedstawienia kojarzy mi się z „Podręczną” Atwood), jakby sięgała gdzieś bardzo, bardzo głęboko ze swoim pytaniem o to kim jest człowiek, co czyni go lepszym, co czyni człowieka człowiekiem?
Nie chcę ujawnia zbyt wiele fabuły, bo mistrz Ishiguro kilka razy mnie zadziwił w trakcie lektury i nie pozbawię was dreszczyku zaskoczenia.
Literatura najwyższych lotów, pod każdym względem. To bardzo smutna książka, ale z pewnością jedna z najlepszych jakie w tym roku czytałam.
Nasuwa mi się też analogia do filmu „Atlas chmur” i jednej z przedstawionej tam wizji przyszłości. Na podstawie książki „ Nie opuszczaj mnie” nakręcono film, który miał swoją premierę w 2011 roku.
Boję się tej wizji, którą opowiada Kazuo Ishiguro, mogę mieć tylko nadzieję, że się nie spełni.
Polecam prozę Kazuo Ishiguro, a szczególnie „Nie opuszczaj mnie”

środa, 26 grudnia 2018

Hanna Pasterny - „Tandem w szkocką kratkę”



Książka ta została mi polecona jako opowieść o niewidomej pisarce i Szkotce, profesorce uniwersyteckiej z Zespołem Aspergera i ich trudnej przyjaźni. Ponieważ z osobistych przyczyn interesują mnie książki gdzie mówi się o Zespole Aspergera sięgnęłam po nią. Pierwsza połowa książki dłużyła mi się niemiłosiernie, nie wiem, czy to jest specyfika książek pisanych przez osoby niewidome ( autorka i równocześnie jedna z bohaterek, bo to książka autobiograficzna, jest niewidoma od urodzenia)?  W zasadzie to relacja, coś co ma bliżej do reportażu niż literatury pięknej. Konkretna, odarta z uczuć historia - taka wydała mi się początkowo, jakby autorka nie miała talentu literackiego albo podobnie jak niewidomi ustalała punkty orientacyjne i przesuwała się po prostej od jednego do drugiego takiego punktu. Muzyk by powiedział, że „gra po czarnych”. To męczące dla słuchacza i dla czytelnika.
 Dopóki działania Hani- głównej bohaterki i autorki były na pierwszym planie „Tandem w szkocką kratę” stanowił dla mnie lektura sztywną i nieciekawą, kiedy w drugiej części na pierwszy plan wysunęła się postać ekscentrycznej pani profesor Helen z Glasgow akcja ruszyła z miejsca i ta dynamika utrzymała się aż do końca. Książkę wydało wydawnictwo „Credo”, autorka dużo pisze o swojej religijności, w zasadzie ta religijność czyni postać Hani wyrazistą, bo poprzez opisywane zdarzenia trudno jest ją sobie wyobrazić jako człowieka z krwi i kości. Obie bohaterki łączy niepełnosprawność i dodatkowo praca dla osób niepełnosprawnych. Helen tworzy wynalazki udogadniające życie niewidomych i osób głuchych, Hania pracuje w Fundacji zajmującej się pracą na rzecz osób niepełnosprawnych.  Rozdział po rozdziale poznajemy perypetie Helen w kraju nad Wisłą, a poznając je dowiadujemy się coraz więcej o tym czym jest Zespół Aspergera dla dorosłej osoby ( jest na ten temat bardzo mało publikacji) i jak utrudnia jej to funkcjonowanie w społeczeństwie.
Znalazłam kilka wartościowych stron „Tandemu w szkocką kratkę”- nie jestem pewna czy można ją nazwać powieścią - pokazuje świat ludzi dotkniętych różnymi niepełnosprawnościami, ich emocje i trudny z jakimi spotykają się każdego dnia, to zupełnie nieznana mi perspektywa. Otwiera oczy. Po drugie niezwykłe jest zderzenie dwóch religijności - Helen, ortodoksyjnej Żydówki i Hani, katoliczki poważnie zaangażowanej w swoją wiarę. Na samym końcu wymienię, choć może powinnam to napisać na pierwszym miejscu, studium ich przyjaźni - nie łatwej- wymagającej od obu stron  nie tylko przekroczenia własnej strefy komfortu, ale i ograniczeń wynikających z niepełnosprawności. Można odnieść wrażenie, że Helen wymaga od Hani rzeczy niemożliwych, a Hania ma czasami wielkie problemy by zaakceptować „dziwactwa” swojej szkockiej przyjaciółki.
Wszystkie zdarzenia opisane w książce zdarzyły się naprawdę.
To ciekawa pozycja, inna niż większość czytanych przeze mnie. Polecam szczególnie zainteresowanych tematem niepełnosprawności.

piątek, 14 grudnia 2018

"Małe eksperymenty ze szczęściem. Sekretny dziennik Hendrika Groena lat 83 i ¼”- autor nieznany


„ Życie to układanka z pięciu tysięcy elementów, do której nie ma rysunku, co trzeba ułożyć”.


Jest coś przygnębiającego w domach starców, mimo to właśnie tam toczy się akcja książki. Bohaterem (autorem?) powieści - dziennika jest dziarski elegancki staruszek, który nie zamierza dać się łatwo ograniczeniom swojego wieku. To opowieść o holenderskim Domu Spokojnej Starości (ośrodku raczej z dolnej części listy najlepszych domów tego rodzaju) , a dokładniej o grupie jego mieszkańców, którzy postanowili żyć inaczej niż wyznaczają to regulaminy placówki. Zakładają oni tajny klub, w którym oprócz spotkań i wycieczek jedną z pierwszy zasad jest nie narzekanie i zakaz rozmów o chorobach. Tworzą swoją mała społeczność, która chce żyć godnie i radośnie. Do końca zachować swobodę myśli i czynów. Chcą żyć pełnią, swoją mocno ograniczoną „pełnią” życia. Wierzą w przyjaźń do grobowej deski, co w ich przypadku brzmi prawdopodobnie. Ten dziennik czasami bywa nudny, tak jak monotonne jest życie starszego pana, ale nie raziła mnie owa nuda, która stanowiła o autentyczności.
Zaczęłam czytać tę książkę po stracie bardzo bliskiej osoby, nic innego nie potrafiłam czytać. Głos narratora „Małych eksperymentów ze szczęściem” koił mój ból. To mądra książka, autor ( w zasadzie nie wiadomo kto jest autorem!) ma w sobie zrozumienie typowe dla starych ludzi, dystans, pobłażliwość, ale nie ma goryczy, malkontenctwa- dlatego czyta się tę książkę z przyjemnością. Daje spokój, pozwala oswoić się ze starością, pokazuje zwyczajne codziennie problemy staruszków, maluje świat z ich perspektywy. Nie spodziewałam się zaczynając czytać tę książkę ( początkowo szło mi jak po grudzie), że uznam ją za wartościową, mądra i liryczną. Podobała mi się naturalność z jaką opowiedziana jest starość i śmierć. Bez patosu, bez filozoficznych udziwnień, bezpośrednio, bez znieczulenia. Jak napisał Joyce: „Rodzisz się, umierasz, a cała reszta jest formą spędzania wolnego czasu”
Polecam serdecznie! ( Zamierzam przeczytać drugą część)

Podsumowanie czytelnicze roku 2019

Zamknęłam rok 2019, przeczytałam w nim 63 książki wliczając tomy poetyckie. Wynik zadowalający choć nie wybitny.  Jest kilkanaście książ...