sobota, 22 września 2018

At- Tajjib Salih - „Wesele Zajna”



Autor jest przedstawicielem literatury sudańskiej, zapewne niewiele wiecie o literaturze Sudanu, podobnie jak ja. Historia opowieści na tym obszarze, to głównie tradycja ustna, ciągle jeszcze obecna gdzieniegdzie, tradycja opowiadaczy, bajarzy – nazywanych Rawi. At – Tajjib Salih jest wykształconym na zachodzie Sudańczykiem, jego powieści powstawały głównie w czasie jego licznych podróży, ojciec pisarza by wyznawcą Sufi, mistycznego odłamu Islamu, dalekiego od fundamentalizmu, a nastawionego na osobisty kontakt z Bogiem.

„Wesele Zajna” to minipowieść, albo nieco dłuższe opowiadanie. Pozostawiło we mnie wielki niedosyt, poczułam się jak gość poczęstowany wschodnim smakołykiem, którego było tak mało, że ledwie poczuwszy wyborny smak musi już o nim zapomnieć. 
To historia pewnej wioski, losy jego mieszkańców, ich nadzieje, wierzenia mieszają się w książce jak wielość składników w orientalnej potrawie. Jest aromatycznie i pysznie, tytułowy Zajn, wioskowy dziwak i „święty człowiek”, obdarzony specjalnymi błogosławieństwami jest jednocześnie lubiany i pogardzany. Wybranie Zajna przez Boga jest bezpośrednie i widoczne gołym okiem dla każdego, w opozycji do imama, który jest kształcony na kapłana, ale nie posiada charyzmy, a jego oddanie Bogu jest tylko formalne i wynika z profesji.

Tytułowe wesele staje się wydarzeniem elektryzującym całą społeczność. Przy tej okazji wychodzą na światło dzienne opowieści o mieszkańcach, relacje między nimi, wszystko w egzotycznym, dla mnie Europejki, sufickim duchu.
Książka liczy 91 stron i trudno coś o niej opowiedzieć, nie zdradzając fabuły. Nie do końca rozumiem, dlaczego Wydawnictwo Smak Słowa i tłumaczka Jolanta Kozłowska klasyfikują ją jako przykład realizmu magicznego, nie zobaczyłam tam niczego nadprzyrodzonego. Niezwykła siła Zajnego, konsekwencje jego błogosławieństw, wszystko to wydało mi się naturalne w konwencji hagiograficznej, która jest typowa dla opowieści sufickich. Realizm magiczny jest dla mnie też w szczególny sposób efektem celowych zabiegów wyobraźni autora, a tym razem miałam poczucie naturalności tej opowieści, jej zwyczajności, bo opowieści o świętych, czy błogosławionych przecież pełne są cudów, ale nikt nie nazywa ich magicznymi, wszakże wynikają z natury ich bohatera.
Gorąco polecam tę lekturę, to prawdziwy przysmak.

czwartek, 20 września 2018

Frederic Lenoir - „Dusza świata”





„Moim jedynym pragnieniem jest być w pełni obecnym i otwartym na świat taki, jaki jest. Aby korzystać w pełni z każdej sekundy życia, ostatecznym krokiem będzie rezygnacja z mojego ego.” („Dusza świata” F. Lenoir)

Zachęcona lekturą „Kryształowego serca” zakupiłam kolejną książkę francuskiego filozofa i przyznam szczerze zmęczyła mnie. Dlaczego? Z powodu nadmiaru. Nadmiaru treści przy niedoborze formy. Opowieść, którą zawiera jest następująca, w przededniu ogromnej katastrofy, która ma dotknąć całą ziemię Dusza Świata, która można rozumieć jako Mądrość Wszechświata, czy Skarbnicę Wiedzy Uniwersalnej, w nadprzyrodzony sposób skupia w jednym miejscu, w klasztorze tybetańskim, siedmiu wybitnych mędrców siedmiu wielkich tradycji duchowych. Zostali oni zgromadzeni, by ocalić to, co najcenniejsze na ich ścieżce. Fabuła to zaledwie pretekst i nie o nią chodzi w tej książce, choć oczywiście ma ważną, symboliczną rolę, bowiem skupia soczewkę naszej uwagi na treściach przekazywanych przez duchowe autorytety.
Wiedziałam, że ta książka w zasadzie jest zbiorem mądrości i mądrościowych opowieści z różnych kultur, to akurat mi się w niej podobało, choć ich zagęszczenie i ilość była po prostu niepokojąca. Momentami brakowało mi oddechu. W trakcie lektury miałam skojarzenia z „Prorokiem” Gibrana, albo z koanami buddyjskimi, autor ubrał w prostą fabułę zbiór myśli, opowiastek, istny wysyp różnorakich mądrości.
Brakowało mi w tej książce tylko jednej rzeczy- umiaru. Lenoir dzieli przekazywaną wiedzę na tematy – znajdziemy tam siedem mądrości, to także przypomina układ „Proroka”. Przeczytamy tam rozdział o sensie życia, o samopoznaniu, o doskonaleniu… To nie jest w żadnym wypadku poradnik, ani książka psychologiczna, może być jednak przydatna dla osób szukających dróg duchowych, znalazłam w niej sporo inspiracji, wynotowałam kilka cytatów.
Książki Lenoira adresowane są do młodzieży, jestem jednak pewna, że i dorośli- odporni na filozofię instant- mogą wynieść z tej lektury pożytek.
Zastanowiła mnie popularność tego typu literatury we Francji, mam poczucie, że w Polsce autor obszedłby z dwadzieścia wydawnictw nim ktoś odważyłby się wydać jego dzieła, być może wynika to z naszych kompleksów i przekonania, że tylko ważne głębokie, dramatyczne tematy dobrze się sprzedadzą lub w opozycji całkiem proste, płytkie i wzruszające…
Mądrość sprzedaje się źle, podobnie jak poezja. I nie jest to specyfika naszych czasów…
Czytając Lenoira czasami sama czułam się zażenowana, że czytam takie banały… zaraz potem odkrywałam coś, co zawstydzało mój sceptycyzm i cynizm. Jeśli Sokrates, Budda, Jezus, Lao Tsy mówili banały to ta książka jest ich pełna, bo autor garściami czerpie z mądrości wyżej wspomnianych.

To piękna książka, którą należy czytać sercem, powoli ją sobie dawkować, przyjęcie w całości grozi cukrzycą albo utratą przytomności. Polecam porcjować ją sobie z umiarem!



„Nikt nie może zmienić życia, ale każdy może zmienić swoje osobiste przekonania i swoje osobiste doświadczenie. Szczęście i nieszczęście jest w nas. Raj i piekło istnieją tylko w nas”.

(„Dusza świata” F. Lenoir)




wtorek, 18 września 2018

Mariusz Szczygieł - „Kaprysik. Damskie historie”



Ten uroczy zbiór reportaży, napisanych lekką ręką Mariusza Szczygła o kobietach i kobiecych historiach, trafił do mnie przypadkiem, kiedy mój domowy literaturoznawca przyniósł go z biblioteki. Mam teraz spory stos nowych nabytków, więc zaprzestałam bywania w bibliotece, ale zwykle chętnie myszkuję w jego wypożyczonych skarbach i podbieram je czasem by przeczytać „na miejscu”, szybciutko. „Kaprysik” to taka książka na jeden miły wieczór, ma zaledwie 207 stron, wydana z dbałością przez Wydawnictwo Agora, skrojona na miarę, w twardej oprawie, z krawieckimi i drogeryjnymi motywami graficznymi, jakby wprost z szuflady pani domu z lat PRLu.

Każdy rozdział tej książki, a jest ich osiem, poświęcony jest innej historii. Jak to w życiu, bo wszystko co w „Kaprysiku” znajdziemy wszakże z życia wzięte, są ciekawsze, mniej ciekawe, dziwne, śmieszne i smutne opowieści. Znajdziemy tu losy niedocenianej gwiazdy teatru żydowskiego Idy Kamińskiej, poruszający wywiad z wokalistką zespołu „Tercet egzotyczny”, dowiemy się o nie znanych ale niezwykłych kobietach, takich jak Janina Turek, która przez dziesiątki lat zapisywała wszystko co robiła, jadła, czy widziała - w suchych bezosobowych relacjach, przypominających kartoteki.
W tej książce znalazłam ślady tych w większości nieżyjących kobiet, zapisy ich życia, choć „Kaprysik” ma lekką formułę łączy ją coś z historycznymi źródłami. Autor zabiera nas w przeszłość, z pogodą ducha i z miejscem na własne refleksje.
Moja ulubiona jest historia zatytułowana „Kartka”, ale wzruszyłam się też przy „Dowodzie”, zadziwiły mnie listy dwóch pań Teresy i Heni. Jedna z tych pań wielka optymistka, a druga nieustannie marudna, malkontentka - korespondowały ze sobą długie dziesięciolecia, raz w tygodniu jeden list – dokładnie. Zostało siedemset listów.


„Kaprysik” to lektura miła i przyjemna, nie jest to jakaś ważka książka, ale podoba mi się w niej rozmaitość kobiecych wcieleń, cieszą mnie uczucia pań bohaterek, ich losy- choć kiedy się głębiej zastanowię, najbardziej podoba mi się transparentność autora ( taki powinien być dobry reporter!). Taka formuła książki daje sporo miejsca czytelnikowi, autor dokonuje Cim-Cum… i może powstać nowy świat, naszych odczuć i wyobraźeń.
Polecam!

piątek, 14 września 2018

Jan Balabán – „Zapytaj taty”





„Całe moje ciało to struktura tymczasowa.” ( J. Balabán "Zapytaj taty")


Jak wiecie lubię czeską literaturę. Z przyjemnością i pełna najlepszych przeczuć sięgnęłam więc po książkę Jana Balabána wydaną przez Czeskie Klimaty a przetłumaczoną przez Olgę Czernikow, wiedziałam, że to ostatnia książka tego pisarza napisana niedługo przed jego śmiercią.
Jego twórczość jest nietypowa, ponura, mocna, głęboka, nie boi się mówić wprost o tym wszystkim od czego zazwyczaj uciekamy w życiu, o śmierci, o upodleniu się ludzi, o kłamstwie.
Trudno się czyta tę powieść, przez pierwsze sto stron przedzierałam się, jak przez busz, momentami  specyficzny styl autora ( dialogi, ale bez odpowiedniej interpunkcji, nieoczekiwane zmiany osoby narratora - jako zabieg celowy, mający zrelatywizować świat zewnętrzny i wewnętrzny- granice między nim) nie dawał mi szans.
Bohaterowie rozmawiają, wspominają, snują rozważania, a wszystko wydaje się jednym wielkim monologiem wewnętrznym. Ale czyim? Człowieka. Bo Katka, Hans i Emil- trójka dorosłego rodzeństwa, która staje w obliczu straty ojca mimo wszelkich różnic jakie ich dzielą wspólnie tworzą głos człowieka, Czecha. Ich opowieści osobiste i przywoływane z przeszłości losy znajomych ojca czy ich własnych, one wszystkie przywołują wiele niewygodnych pytań.
Dokąd zmierzamy? Co znaczy godnie żyć? Jak dalece można iść z życiem na kompromis by nie zgubić godności? Co jest naprawdę ważne w życiu? Czy istnieje coś nieprzemijającego?

Jan Balabán wspomina gorzkie lata komunizmu w Czechosłowacji, pisze o sprawach tragicznych, o życiowych wyborach, które musieli podejmować żyjący w tamtym czasie. Wyborach między osobistą prawdą a spokojnym życiem swojej rodziny. O tragediach konkretnych osób. Poznajemy Emila i jego rodzeństwo po śmierci ojca, kiedy jego ex przyjaciel wysyła do każdego z nich obelżywe listy, mające ukazać zmarłego jako mordercę, kolaboranta i potwora. A jaka jest prawda?

Ta książka ma w sobie dużo ziemi, czuję ją jakby ziemia przesypywała się przez jej strony, ta sama czarna i sypka ziemia, w której sadzi się kwiaty, kaktusy ( z upodobaniem hoduje jeden z bohaterów), ta sama do której trafia się na koniec w drewnianej skrzyni, tak jak Jan Nedomny- tytułowy tata. Ziemia jako symbol gruntu pod nogami i miejsce ostatecznego rozkładu. Żyjemy w świecie „struktur tymczasowych”- wszystko od naszego ciała, po akty świadomości jest przemijające, cała rzeczywistość widzialna jest skończona, przesycona przemijaniem, które w końcu ją pożera.
Oprócz egzystencjalnych rozważań, którym blisko do Ciorana, w „Zapytaj taty” znajdziemy sporo pięknych nastrojowych scen, jak choćby scena miłosna nad krawędzią tamy, czy scena w lesie, w którym rzekomo wylądowali obcy. Jan Balabán znakomicie przechodzi, między filozoficznym wewnętrznym monologiem a liryką prostej rzeczywistości.
U Balabána nie ma jednej prawdy, jest prawda zbiorowa i ma równie ulotny charakter jak ludzka pamięć. To smutna książka, trudna w lekturze. Kawał dobrej prawdziwej literatury, czuje się, że była pisana życiem, trzewiami. Polecam!

wtorek, 11 września 2018

Karolina Prewęcka – Mag. Stefan Ossowiecki



„Trzeba pamiętać, że życie nasze minie jak jedna chwila. Nim zdążymy się rozejrzeć, już zaświat ciągnie nas ku sobie. Człowiek w każdej chwili swego życia powinien być przygotowany do odejścia z tego padołu. Nasze przeznaczenie jest zupełnie inne, daleko wznioślejsze, a my tracimy czas, nie mamy go dość, aby godnie się do tej chwili przygotować. Czynimy to dopiero wtedy gdy zegar śmierci uderza. Sens życia naszego to śmierć. Całe istnienie ziemskie napełnione jest śmiercią, już od chwili urodzenia człowiek zaczyna umierać. Dla zmartwychwstania naszego trzeba przejść przez śmierć.” ( S. Ossowiecki „Mój pogląd na koniec świata”)



Sięgnęłam po tę książkę, bo już od dawna interesowała mnie postać inżyniera Ossowieckiego, znanego przed wojną jasnowidza i człowieka obdarzonego nadnaturalnymi mocami. Znany ze swoich doświadczeń i skromności pojawiał się często na bankietach w wyższych sferach drugiej Rzeczpospolitej. Książka Pewęckiej mnie nie zawiodła, ale też w żaden sposób nie zaspokoiła mojego apetytu na wiedzę, to porządnie opisana biografia, ale bez relacji świadków( mamy tu do czynienia tylko z listami), brakowało mi fragmentów pamiętnika Ossowieckiego, który mam zamiar przeczytać niedługo. Właściwie nic nie mogę zarzucić tej relacji, bo tak chyba należałoby sklasyfikować tę pozycję, oprócz faktu, że czuję niedosyt. To może dobry objaw.

Postać Stefana Ossowieckiego jest dla mnie ciekawa nie tylko z powodu niesamowitych jego umiejętności, ale także dlatego, że nie czerpał finansowych korzyści ze swojego daru i chętnie pomagał ludziom w potrzebie, jego biuro codziennie pełne było nieszczęśników, którzy szukali pomocy w odnalezieniu bliskich, albo zagubionych przedmiotów. Mimo jasnych przeczuć co do swojego losu Ossowiecki nie próbował go uniknąć, dysponował glejtem od Hitlera- który był rodzajem gratyfikacji od wdzięcznego Niemca, za pomoc w odnalezieniu zabójcy jego córeczki, jednak nie wykorzystał go. Zginął w czasie Powstania Warszawskiego, jak wielu innych cywili, bestialsko zamordowany. Do końca, chciał być jak inni, dzielić los potrzebujących.

Ossowiecki był inżynierem chemii, podobnie jak jego ojciec i młodszy brat, nigdy nie traktował swoich mocy jako źródła utrzymania, nawet w czasie okupacji, kiedy jego dom nawiedzały rzesze ludzi szukających bliskich i zatroskanych o ich los, Ossowiecki prowadził zwykły sklep żelazny. 

Pomógł wielu ludziom, tym znanym i całkiem anonimowym. Nie wyglądał jak asceta, nie udawał świętego ani wybrańca, postawny dobrze ubrany, lubiący towarzystwo kobiet i niejednokrotnie przez nie wykorzystywany. Od wczesnej młodości – od kiedy odkrył, że potrafi nie tylko wiedzieć ludzkie losy z przeszłości teraźniejszości i przyszłości, ale też odczytywać przedmioty, ich historię, posiada umiejetność telekinezy, a nawet bilokacji – żył dla innych, jego życie osobiste nie było zbyt udane ani radosne. Świadomość i otwarcie na doświadczenia innych osób nie zawróciły mu w głowie, może to za sprawą jego pierwszego nauczyciela Żyda Worobieja, także maga i cudotwórcy, którego poznał jako młody mężczyzna w Rosji. To właśnie on wpoił mu właściwy stosunek do „daru” jaki otrzymał.

Im więcej o nim czytam, tym bardziej mnie fascynuje, to moja druga fascynacja tego rodzaju po Franz’u Bardonie - czeskim magu i wtajemniczonym w Prawdę Pierwotnej Światłości. Ale to zupełnie inny temat.



Polecam książkę wszystkim zainteresowanym tematem, czyta się szybko i przyjemnie. Ale uwaga, zaostrza apetyt na wiedzę!



poniedziałek, 10 września 2018

Feredic Lenoir -”Serce z kryształu”



Lubicie baśnie? Ja lubię, nie mam też kompleksów wynikających z poczucia, że czytam książki mało ambitne. Czytam to, co chcę. Czasami sięgam po lektury, po które większość snobistycznych czytaczy nałogowych, by nie sięgnęła w obawie, przed banałem i sofizmem a la Coelho.
 Ta książka przypomina nieco styl autora „Alchemika”, bo Lenoir nie boi się wygłaszać prawd, o których dawno zapomnieliśmy, albo chowamy się przed nimi za parawanem pseudointelektualizmu i cynizmu. Nazywa rzeczy po imieniu, pięknie, czasami metaforycznie, częściej jednak stosuje alegorie.

Przeczytałam o autorze „Serca z kryształu”, że jest filozofem i religioznawcą i pisze dla młodych odbiorców, a przynajmniej tak myślą wydawcy, bo jego książki równie często kupują dorośli, ci, którzy nie utracili duszy dziecka.  Wiele mnie łączy z Federiciem Lenoirem, nie tylko wykształcenie, ja też piszę do wewnętrznego dziecka, piszę sercem i posługuje się baśnią i przypowieścią filozoficzną jako narzędziem przemawiającym wprost do naszej wyobraźni - poruszającym archetypy w nas. Historia opisana w „Kryształowym sercu” jest niedługa, piękna i mądra. Nie jest to powieść, ale przypowieść, do wielokrotnego czytania, zrozumienia…
W zasadzie wszystko mi się w niej podobało, a nawet po zakończeniu zakupiłam kolejną książkę autora, jednak nie byłabym w pełni z wami szczera gdybym nie skarciła nieco wydawcy. Niesamowicie mnie irytowało przed każdym rozdziałem zdanie – motto ( czasami nawet ja, z moją horrendalną odpornością na banał, nie mogłam zdzierżyć). Nie wiem, czy to zabieg formalny wydawcy, czy inwencja autora, ale wniosek mam taki, że lepiej zamilknąć niż powiedzieć za dużo, zwłaszcza, gdy tematem baśni - są rozważania o miłości, życiu czy prawdzie.


„Kryształowe serce” będące historią młodzieńca, którego serce pokrywa skorupa z kryształu i dlatego nie doświadcza miłości. Z perspektywy współczesnych tematów literackich nie brzmi to zachęcająco. Ale by czytać z satysfakcją Lenoira trzeba sobie zafundować redukcję transcendentalną ( zapomnieć, zresetować wiedzę, poglądy, ograniczenia, stereotypy itd.), stać się ponownie dzieckiem, które z otwartym sercem słucha baśni.  Tylko wtedy poczujemy prawdę pisarstwa Lenoira, ona właściwie nie należy do niego, bo czerpie on z tego samego źródła, co Antoine Saint – Exupery, Hesse i wielu innych w tym czy ja.
Lenoir nawiązuje do tradycji, która stawia książkę na równi ze świętą księgą, która opowiada, porządkuje świat i zawiera odpowiedzi na najważniejsze pytania. W tym co pisze sięgamy do sacrum, a sacrum jest uniwersalne, to poziom archetypów, wspólny wszystkim ludziom.

Potrzeba racjonalizacji, czy kompulsywna potrzeba udowadniania swojej intelektualnej przewagi nad innymi, zakłóca dostęp do tego poziomu, utrudnia doświadczenie głębokiej prawdy tego rodzaju książek, negując ich wartość. Spychając je na półkę dla dzieci. To jest książka dla dziecka - wewnętrznego dziecka, tej najczystszej i najniewinniejszej części nas, której nikt i nic nie narzuca jak ma myśleć i co ma czuć.
Polecam, jeśli się nie boicie być posądzeni o czytanie pseudo mądrości w typie Coelho.
Ja znalazłam w tej książce prawdziwą mądrość, a Coelho się nie boję. Zapraszam do lektury „Kryształowego serca!”

piątek, 7 września 2018

Patrick Modiano - „Willa triste”




Zdecydowałam się przeczytać tę powieść z dwóch ważnych powodów- pierwszym był fakt otrzymania przez autora nagrody Nobla w 2014 roku, drugim zaś powodem były zachęty ze strony domowego literaturoznawcy. Wyjęłam więc z półki, westchnęłam do wszystkich bogów książkowych modląc się o lekturę nie tyle przyjemną, co chociaż znaczącą.

„Willa Triste” ukazała się nakładem wydawnictwa Gallimard 1975 roku, polskie tłumaczenie zrobiła J. Polachowska, w 2014 wydał „Znak”. Jest to jedna z książek Modiano, które doczekały się ekranizacji. Film na podstawie książki nosi tytuł „Zapach Ivonne” i został zrealizowany przez Patrice Leconte w 1994 roku.

Przez pierwsze trzydzieści stron ( w sumie jest 253) same opisy, poznałam każdą ulicę, witrynę, kram, płot, każdą piędź ziemi, na której coś rośnie. Nazwy roślin, według miejsc posadzenia, nie zostały mi oszczędzone. A bohaterów ani słuchu ani dychu. Kto jeszcze tak pisze?
„Willa triste” zaczyna się jak u Prousta, atmosfera senna, późno wakacyjna, leniwa. Akcja ( nie jestem pewna, czy tego słowa wypada używać w przypadku tej książki) powolna i rozwlekła. Bohaterowie snują się z przyjęcia na przyjęcie ( tu znowu nie zostały mi oszczędzone szczegóły personalne gości, nawet tych którzy, więcej mieli nie pojawić się w książce).

Kiedy mniej więcej około 150 strony miałam ochotę porzucić tę lekturę, bo usnęłam nad nią już z dwa razy, coś zaczęło się dziać. Ale nie popadajmy w euforię! To co możemy tam obserwować przypomina obrazy Moneta lub Renoira, gdzie przedstawienie postaci jest tylko pretekstem by ukazać nadzwyczajną ekspozycję światła o tej porze dnia.
Główny bohater to udawany arystokrata, o którego tożsamości wiemy niewiele, bo nawet kiedy mówi o sobie, wydaje się puszczać oko do czytelnika, jakby chciał powiedzieć „Nie bierzcie tego zbyt serio”. Równie tajemnicza jest jego partnerka Ivonne, wschodząca gwiazdka filmowa, pełna uroku i determinacji w osiąganiu swoich celów. O przeszłości ginącej we mgle. Najciekawszą postacią wydał mi się Meinthe, przyjaciel - niby brat Yvonne, gej i udawany lekarz. Żywy, żwawy, nieobliczalny, uwikłany w jakieś ciemne interesy z mafią.
Prawdę mówiąc można by tę książkę uznać za rozcieńczoną wersję „Wielki Gatsby” gdyby nie zachwycająca metafora motyla, rzadkiego motyla, który jest wart majątek. Nie będę jej tłumaczyła, żeby nie zabrać całej przyjemności potencjalnym czytelnikom. Pojawienie się tej metafory nadało sens całej książce. Modiano jest mistrzem nastroju, literackim impresjonistą, łapie chwile jak piękne owady i zamyka je w słowach, jak w bursztynach.
Polecam Modiano miłośnikom pięknych literackich obrazów, „Willa triste”, to książka idealna do czytania wielokrotnego, za każdym razem odkryjemy z pewnością w niej coś nowego. Ja mam mieszane uczucia. Wolę chyba bardziej pełnokrwiste książki.

czwartek, 6 września 2018

J.R.R. Tolkien - „Silmarillion”



„Istnieli albo nie istnieli, na wyspie, albo nie na wyspie...” ( „Atlantyda” W. Szymborska)

To jedna z moich osobistych biblii. Pradawne legendy z innego świata. Mity, pisane przez znakomitego językoznawcę i pasjonata mitologii zbudowane są na archetypach, tak jak wszystkie mity prawdziwych kultur. Wiele osób zarzuca tej książce chaotyczność- trudno się z tym zarzutem nie zgodzić, ale oponenci powinni pamiętać, że „Silmarillion” to zbór opowieści nie złożony ręką ich autora, ale skompletowany z notatek już po śmierci Tolkiena przez jego syna Christophera.
Ci, którzy znają Śródziemie, opisywane w innych książkach Tolkiena („Hobbit, czyli tam i z powrotem”, „Władca pierścieni”) poznali także elfy - wysokie, wyniosłe, obce, odmienne od ludzi, obdarzone mocami władania naturą.
„Silmarillion” to zbór między innymi świętych legend elfów- poznajemy skąd się wzięły i dlaczego są tym kim są, jaki jest ich stosunek do ludzi i z czego wynika.
Książka skomponowana jest jak Stary Testament - na początku mamy Genesis - tu nazwany Ainulindale, która zawiera przepiękną historię stworzenia świata z muzyki. Bóg stworzyciel poddaje temat a pierwsze jego stworzenia Ainurowie, którzy powstali z jego myśli, kształtują materialnie świat, w harmonii, jako Wielką Muzykę.”
Następne legendy mówiące o początkach Ardy rozwijają się analogicznie do historii biblijnych. Są może nieco ciekawsze, bardziej czarodziejskie i mniej jasne - to mi się w nich podoba. „Silmarillion” ma wiele cech księgi - źródła, cech analogicznych do Biblii, Koranu, Wed. Opisuje losy bogów lub bohaterów dziejące się w czasie przedhistorycznym i mające cechy archetypowe, silnie wpływające na ludzką psychikę, inicjujące. Mówiące o uniwersalnych treściach.
Znaczna część książki to opowieści dotyczące elfów - historia sillmarillów - magicznych klejnotów, przynoszących nieszczęście, każdemu kto je posiada. Sagi rodów elfich mogą być nużące, chyba, że ktoś tak jak ja, jest pasjonatem tematu.
Mimo całego mojego upodobania miałam trzy nieudane podejścia do tej książki - mówią nawet na mieście, że to najtrudniejsza książka Tolkiena - coś w rodzaju kompendium wiedzy o legendach i pochodzeniu elfów. Ale trzeba uczciwie przyznać, że znajdziemy tu też legendy o ludziach - o Berenie i Luthien ( on był człowiekiem, a ona elfką), o Hurinie ( człowiek!), o Numenorze i wszystkich jego mieszkańcach. Numenor postrzegam jako miejsce w rodzaju Atlantydy - kraju obrosłym legendami już w czasach gdy na swoją pierwszą wyprawę wyruszał Bilbo Baggins.

W zbiorze opowieści „Silmarillion”- dość obszernym- bo moje pierwsze wydanie z 1985 roku liczy 432 strony znajdziemy historie stylistycznie nierówne ( co zrozumiałe – w końcu mamy do czynienia ze zbiorem notatek), sporo rozważań językoznawczych nad językiem elfów, a nawet mały słownik tej mowy. Tolkien zafascynowany strukturą języków bardzo wcześnie zaczął się bawić w ich tworzenie. Tak powstało kilka różnych elfich języków. Autor był tak skrupulatny, że świat, który stworzył zbudował w najmniejszych szczegółach.
Polecam „Silmarillion” tym którzy chcą poznać podszewkę świata „Władcy pierścieni”- dowiedzieć się skąd to się wzięło, poczuć do cna atmosferę elfiej magii, tym którzy nie boją się wyzwań jak Hurin Talion i nie pododają się przy byle królewskim drzewie genealogicznym.  Świat boski i świat ludzi, krasnoludów i elfów się przenika. Ośmieliłabym się nawet poczynić analogię „Silmarillionu” do mitów greckich, a może raczej walijskich - tych opisanych w Mobinogionie.
Tu i tu wola boska staje się prawem stworzeń, fatum ściga bohaterów, a los nie ma nic wspólnego ze sprawiedliwością.
Polecam wytrwałym!

Podsumowanie czytelnicze roku 2019

Zamknęłam rok 2019, przeczytałam w nim 63 książki wliczając tomy poetyckie. Wynik zadowalający choć nie wybitny.  Jest kilkanaście książ...