Pokazywanie postów oznaczonych etykietą iberoamerykańska literatura. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą iberoamerykańska literatura. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 20 listopada 2018

Jose Mauro de Vasconcelos - „Na rozstajach”


Ostatnia książka autobiograficznego z cyklu o Zeze. Właściwie trudno nazwać ją powieścią, to raczej nowelka (83 str.), impresja poświęcona przybranemu ojcu chłopca i krótkiemu czasowi, kiedy wraca on po przerwanych studiach medycznych do domu. Nie jest tak pasjonująca jak poprzednie dwie części, trochę nawet rozczarowuje. Bohater się postarzał ( ma już dziewiętnaście lat!) i wyobraźnia już nie modeluje jego życia, teraz liczą się dziewczyny, pływanie i odnalezienie swojej drogi. Z tym ostatnim jest najtrudniej, zwłaszcza gdy w duszy gra indiański zew pchający ku morzu i dzikiej naturze, a niespokojne myśli każą kwestionować racjonalne rozwiązania.
Najładniejsza w książce „Na rozstajach” jest opowieść o rodzącej się miłości przybranego syna do ojca, który go przygarnął (w poprzedniej części chłopiec buntował się przeciw niemu).
Vasconcelos - mistrz opisywania emocji - delikatnie przemyca w pozornie zwyczajnych dialogach drobinki uczuć, które budują nastrój.
Żałuję, że w Polsce ukazały się tylko trzy książki tego autora, w krajach łacińskich jest on bardzo popularny. Pozostaje mi tylko wyrazić nadzieję, że doczekam tłumaczeń innych jego powieści.

sobota, 17 listopada 2018

Jose Mauro de Vasconselos – „Rozpalmy słońce”



To jeden z moich ulubionych autorów, takich, którego książki zabrałabym na wyspę bezludną i czytała wiele razy, wzruszając się i przeżywając je tak samo mocno za każdym razem. Bo to literatura emocjonalna, pisana sercem. Ci, którzy czytali „Moje drzewko pomarańczowe” znają już głównego bohatera tego cyklu – chłopca imieniem Zeze, dziecko o wielkiej wyobraźni i złotym sercu. Nie wiem jak robią to autorzy iberoamerykańscy, ale w większości mają taką zdolność, że czytając ich powieści czuję się zanurzona w życie bohaterów, nie mam poczucia bycia obserwatorem, doświadczam ich życia w pełni, mocno, czując wszystkie emocje, od smutku, bezradności, po złość, czy radość. Osobiście uważam, że to cecha dobrej prozy - możliwość wniknięcia w świat książki tak głęboko, że trudno wrócić do własnej rzeczywistości. Z takiej książki wychodzi się kilka dni ( nie można wtedy czytać nic innego, nieustannie się myśli i żyje jeszcze nią). Nazywam to książką pełnokrwistą.

W „Rozpalmy słońce” Zeze jest już chłopcem kilkunastoletnim, wychowuje się w przybranej rodzinie, ale większość czasu spędza w szkole prowadzonej przez zakonników.  Jak zwykle psoci, co niemiara i zdarzają mu się najróżniejsze przygody. To historia dojrzewania, nie ciała ale serca, a może duszy Zeze. Poznamy w niej czarodziejską ropuchę i filmowego gwiazdora, który stanie się iluzorycznym tatą głównego bohatera. Podobnie jak w książce „Moje drzewko pomarańczowe” fantazja chłopca pomaga mu przetrwać w ciężkich chwilach i choć jego życie bardzo się zmieniło wciąż jeszcze czuje się niechcianym indiańskim dzieciakiem, po którym  można się spodziewać wszystkiego najgorszego. Podoba mi się jak ukazana jest specyfika tamtego czasu i miejsca - akcja toczy się w latach trzydziestych w niedużym mieście w Brazylii.  W przeciwieństwie do „Mojego drzewka pomarańczowego” druga powieść z tego cyklu jest o nadziei, przyjaźni, znalazłam w niej bardzo dużo ciepłych obrazów, jest mniej dramatyczna.
Czytając „Rozpalmy słońce” to śmiałam się, to płakałam. Ta książka nie pozostawia obojętnym, jeśli ktoś ma duszę dziecka będzie nią oczarowany, myślę, że ona jest adresowana do takich dorosłych, którzy nigdy nie przestali widzieć sercem. Nie chcę zbyt wiele o niej pisać, szczerze polecam, sięgnijcie po tę książkę, a losy Zeze was zauroczą.

piątek, 3 sierpnia 2018

Jorge Luis Borges - "Złoto tygrysów"



Wydany w 2001 roku z miniaturowej serii zbiór wierszy i krótkich fragmentów prozy poetyckiej zauroczył mnie.  Nie jest tajemnicą, że cenię twórcę „Księgi piasku” nie tylko za jego opowiadania, czy formy prozatorskie. Borges jest znakomitym poetą wciąż jeszcze mało znanym polskim czytelnikom.  Z tej serii co „Złoto tygrysów” ukazały się jeszcze: „Powszechna historia nikczemności”, „Księga piasku”, „Twórca”, „Raport Brodiego”, „Dalsze dociekania”, „Pamięć Szekspira”, „Księga istot zmyślonych”. Wybór wierszy, który znajdziemy w tym tomiku pobudza jedynie apetyt, niestety pozostawiając niedosyt. To zaledwie 76 stron, mini arcydzieł, mądrych, czasami odkrywczych,  takich do wielokrotnego czytania i wielogodzinnego myślenia, tłumaczonych przez Dorotę i Adama Elbanowskich. Wiersze Borgesa są bogate w odniesienia literackie, kulturowe, są smakowite.  Tematami poezji są często książki ich bohaterowie, ale także osoby, które autor zna osobiście. To poezja z jednej strony intelektualna (miłośnicy Herberta mogą się w niej rozsmakować), a z drugiej strony głęboka i nie pozbawiona uczuć, tęsknot autora. Ta poezja broni się sama. Trudno o niej pisać, dlatego zaprezentuję tutaj kilka, by zachęcić do lektury. Polecam!

 Do Smutnego
Jorge Luis Borges
Oto jest, co już było: miecz niezłomny
Saskich plemion, ich wiersza rytm żelazny,
Morza i wyspy, gdzie los nieprzyjazny
Rzucił syna Laertesa, ogromny
Złoty księżyc nad Persją, nieskończone
Ogrody filozofii i historii,
Nagrobne złoto pamięci i glorii
I noce jaśminami odurzone.
To wszystko na nic. Nic cię nie ocali:
Ani wiersze składane pracowicie,
Snu ocean, ani gwiazda w oddali,
Która nie wie, że zgaśnie o świcie.
Jedna kobieta jest ci przeznaczona,
Taka jak inne, ale tylko ona.

***

Susana Bombal

Strzelista o zmierzchu, wyniosła i wzniosła,
W dziewiczym ogrodzie widoczna w świetle
Tej chwili czystej i nieodwołalnej,
Którą ofiarowuje nam ten ogród
I strzelisty, milczący wizerunek.
Widzę ją tu i teraz, ale także
Widzę ją w chaldejskim zmierzchu miasta Ur
Lub jak zstępuje powoli ze stopni
Świątyni, która jest bezkresnym pyłem
Ziemi, a była pychą i kamieniem,
Lub kiedy zgłębia magiczny alfabet
Gwiazd świecących na innych firmamentach,
Albo w Anglii, jak chłonie zapach róży.
Jest zawsze tam, gdzie jest muzyka, w zwiewnym
Błękicie, w heksametrach greckiej mowy,
W samotności, która bez niej jest pusta,
W lustrze wody. W czasie w marmur zaklętym,
W błysku miecza lub w łagodnym spokoju
Tarasu, co w zamyśleniu spogląda
Na dalekie zachody i ogrody.

A ukryta za mitami i maskami
Została dusza, w samotności.

poniedziałek, 16 lipca 2018

Mario Vargas Llosa – „Listy do młodego pisarza”



Jak wszyscy wiedzą, bardzo lubię Llosę, ale ta nieduża książka trochę mnie zmęczyła. Napisana w formie listów do hipotetycznego młodego kolegi po fachu powinna być dla mnie pouczeniem i inspiracją. Może dlatego, że znaczną część tego o czym pisze autor już wiedziałam, albo uważałam za zbyt oczywiste by się tym zajmować. To, co cenne w tej książce to odniesienia do innych pisarzy, poznajemy gust Llosy, tych którzy są dla niego wzorem a do tego tłumaczy nam skąd się biorą jego sympatie. To naprawdę cenne dla fana takiego jak ja.
Każdy z listów poświęcony jest określonej tematyce, co wydaje się być egzemplifikacją tego o czym sam pisze- potrzebie porządku konstrukcyjnego książki.  Mamy zatem rozdział o czasie, o narracji, o stylu, o konstrukcji książki, o poziomach realności ect.  Nie ulegajmy jednak złudzeniu, że „Listy do młodego pisarza” to podręcznik dla początkujących pismaków. To autorska, wizja tego co ważne w pisaniu, to także uważam za jej zaletę. Szczególnie spodobał mi się list - rozdział zatytułowany „Fakt ukryty” - przytoczę wam jego fragment byście wiedzieli o co chodzi:

„Hemingway opowiadał, jak kiedyś na początku drogi twórczej wpadł nieoczekiwanie na pomysł, żeby w pisanej właśnie historii pominąć główne wydarzenie: powieszenie się bohatera. Podobno w ten sposób odkrył środek narracyjny, który miał się potem pojawić w jego opowiadaniach i powieściach”

Tak właśnie, Mario Vargas Llosa w każdym z rozdziałów tej książki przytacza opowieści o pisarzach i omawianym temacie. Te opowieści podobały mi się szczególnie i choćby tylko dla nich warto sięgnąć po tę lekturę.
Polecam!

poniedziałek, 9 lipca 2018

Mario Vargas Llosa - "Zeszyty don Rigoberta”




Jeśli jesteś podatny na erotyczne fantazje pisarzy przy tej książce możesz przeżyć wiele rozkosznych chwil. Odżywka dla zmysłów, stymulator wyobraźni i literacka bomba erotyczna. Ale wszystko to podane wykwintnie, przyprawione wiedzą o sztuce, motywem przewodnim jest nowa fascynacja Fonsita ( syna tytułowego Don Rigoberta, którego znamy już z „Pochwały macochy”) mianowicie Egon Schiele i jego twórczość.

W tej książce znajdziemy także epistoły Rigoberta, sny, anonimy, wszystko to wymieszane tak umiejętnie, że zupełnie tracimy pewność, co jest rzeczywiste a co nie rzeczywiste, porywa nas to i unosi. Doznania seksualne są nie tylko filozofią, ale esencją życia Rigoberta. Ich smak, charakter znajduje odzwierciedlenie w formie tej książki. Mario Vargas Llosa buduje zawirowaną, emocjonująca fabułę, którą w bardzo wielkim uproszczeniu można by zawrzeć w zadaniu: Don Rigoberto i Lukrecja próbują wrócić do siebie, po tym jak się rozstali. Pomaga i w tym los i mały chłopiec o diabelskim usposobieniu.

„Zeszyty don Rigoberta” wbrew pozorom nie są lekturą lekką łatwą i przyjemną, nie mają wiele wspólnego z „jednostrzałowcami”. To wymagająca lektura, intelektualne wynurzenia Rigoberta, przeplatane są z opowieściami o jego żonie. Llosa stosuje ciekawy zabieg artystyczny pokazując nam Rigoberta z wielu perspektyw ( poprzez jego listy, zapiski w zeszycie, sny, lęki, fantazje). Podoba mi się jak jest skonstruowana książka, także jej strona edytorska mnie zauroczyła. Wewnątrz książki znajdziemy jako ilustracje szkice Egona Schiele. Okładka mogła by być bardziej wyrafinowana, ale wobec zadowolenia z lektury wybaczę ją wydawcy.

Gorąco polecam!

środa, 20 czerwca 2018

Mario Vargas Llosa – „Pochwała macochy”



„Kochanie niezniszczalnego ma swoją cenę, którą wcześniej czy później trzeba zapłacić”
  ( Pochwała Macochy”)


Czytanie tej książki bez pasji i miłości to jakby ktoś zaprosił cię na ucztę, a ty nie czułbyś głodu. Na nią trzeba się rzucić jak tygrys z szafy, szarpać się z nią w pościeli przy świetle księżyca, pożreć ją…

To jedna z najbardziej zmysłowych książek jakie czytałam, zapach potu i seksu unosi się nad jej kartkami. Fabuła jest prosta - don Rigoberto bierze sobie nową żonę po śmierci pierwszej. Zależy mu na tym by piękna Lukrecja, na punkcie której oszalał,  zyskała aprobatę jego synka Fonsita. ( To ten sam co w „Fonsito i księżyc”) I już. Czy zyskała? Bardzo się starała w każdym razie, a mówimy tu o sympatii chłopca najwyżej dziesięcioletniego, dość przebiegłego i jednocześnie uroczego jak anioł. W pewnym sensie to jest anty- Lolita, chłopiec uwodzi dorosłą kobietę - swoją macochę. Trudno dojść kto tu kogo uwodzi… Historie o nich Llosa przeplata fantazjami erotycznymi na temat obrazów znajdujących się w bogatym domu don Rigoberta. Te ożywione obrazy znakomicie komponują się z akcją, nadając jej głębszy, dodatkowy wymiar. Czytając o tym co się wyprawiało w domu Lukrecji i jej męża nie czułam zażenowania, ani zgorszenia. Cielesność i rozkosz płynąca z niej, opisana jest jako coś naturalnego, więc boskiego, więc poza dobrem i złem - poza oceną. Seksualność jest żywiołem który drzemie w każdym z nas, niezależnie od wiedzy, wieku i sytuacji rodzinnej.  Kiedy się obudzi nie zważa na nic. O tym jest ta książka, moim zdaniem.
„Pochwała macochy” liczy 157 stron, wypełnionych przyspieszonym rytmem oddechów, a wszystko w znakomitym stylu. Jest oczywiście o szczytach i orgazmach, ale zapewniam, że można dodatkowo osiągnąć orgazm czytając jak pisze Llosa, jeśli kto wrażliwy na piękno stylu. Kolejna część tej opowieści w książce „Zeszyty don Rigoberta” - zamierzam po nią wkrótce sięgnąć. Bardzo polecam!

piątek, 15 czerwca 2018

Gabriel Garcia Marquez – „Nie wygłoszę tu mowy”



Książka „Nie wygłoszę tu mowy” to zbiór wybranych przemówień wygłoszonych przez pisarza od 1944 roku do 2007, wybór został dokonany przez wydawcę za zgodą autora i przy jego współudziale.  Początkowo obawiałam się tej lektury, ale nie słusznie, bo są tacy pisarze, którzy cokolwiek by napisali, czy powiedzieli ja jestem na to otwarta. Należy do nich Marquez. Znajdziemy tu najróżniejsze przemówienia, od tych akademickich, szkolnych, przez oficjalne państwowe, czy noblowskie aż po prywatne. Właśnie te prywatne urzekły mnie najbardziej. Marquez w jednym z nich, zaledwie kilka dni po śmierci Cortazara wspomina argentyńskiego pisarza, jak to on  ma w zwyczaju, dzieli się wspomnieniami, pięknymi, poruszającymi, które mnie same zwróciły ku Cortazarowi i z pewnością za kilka książek sięgnę ponownie po jego dzieła. Rysuje nam Cortazara jakiego nie znamy, muzyka, artystę, trochę szaleńca i outsidera.

 Autor „Sto lat samotności” porusza w przemówieniach wiele istotnych tematów, od zagrożeń nuklearnych po sytuację polityczną i kulturalną jego ojczystej Kolumbii, snuje refleksje nad kondycją dziennikarstwa i języka hiszpańskiego. Znajdziemy w tej książeczce wiele przemyśleń, własnych wizji i cytatów, które inspirują pisarza. Dla mnie ta niepozorna pozycja jest obrazem Marqueza jako człowieka, pełnego pasji, wesołego, dostrzegającego bolączki i nie mającego żadnych oporów by nazywać rzeczy po imieniu. Serdecznie mnie zruszyła i ubawiła jednocześnie, mowa na siedemdziesiąte urodziny jego przyjaciela Alvaro. Znajdujemy tam obraz pisarza jako kawalarza, frenetycznego twórcy, którzy nie tylko wyraża się w pisaniu, ale kreuje całym życiem. Słowa frenetyczny Marquez nadużywa w przemówieniach i niezmiernie mi to pasuje do jego obrazu.
W ostatnim opublikowanym w „Nie wygłoszę tu mowy” przemówieniu pisarz wspomina czas kiedy powstawało „Sto lat samotności”, ciężkie warunki w jakich wtedy żyła jego rodzina.  Nie tak dawno na początku tego roku czytałam obszerną biografię Vonnegouta i teraz przy lekturze Marqueza przypomniały mi się Vonnegutowe opowieści o nędzy w której żyli, czasami jedynie na łasce przyjaciół i rodziny. I pomyślałam o współczesnym przemyśle książkowym, autorach wydających kilka książek rocznie i ogarnęła mnie melancholia…

Marquez jedną z mów, skierowaną na I Kongresie Języka Hiszpańskiego w 1997 r w Meksyku nazwał: „Butelka rzucona w morze dla boga słów”, pisze:
„Nigdy (…) potęga słów nie była tak wielka jak dziś. Ludzkość wkroczy w trzecie tysiąclecie pod berłem słowa. To nieprawda, że obrazy zastąpią słowa. Wręcz przeciwnie, dodadzą im mocy: nigdy dotąd nie było na świecie tylu słów o tak wielkim zasięgu, władzy i woli jak w potężnej wieży Babel naszych czasów. Słów wymyślonych, umęczonych czy uświęconych przez prasę, książki jednorazowego użytku, plakaty reklamowe, słów mówionych, śpiewanych, wypowiadanych w radiu, telewizji, kinie, przez telefon i megafony: słów wykrzyczanych grubym pędzlem na ścianach ulic czy wyszeptanych na ucho w półmrokach miłości. Milczenie całkowicie przegrywa.”

Zatem zachęcam do czytania „Nie wygłoszę tu mowy”- w myśl powyższego cytatu, zobaczcie co Marquez ma do powiedzenia! Uczcijmy Boga Słów ( podobno był taki bóg u starożytnych Majów).

czwartek, 14 czerwca 2018

Mario Vargas Llosa - „Fonsito i księżyc”



Mała, czarująca książka w pięknej oprawie graficznej zawierająca opowiastkę o chłopcu, dziewczynce i realizacji niemożliwych celów. Napisana dla dzieci przez Llosę, naprawdę niesie sporo prawd przydatnych i dla dorosłych. Wydawca pisze, że jest idealnym prezentem dla ukochanej. Zgadzam się z nim. Dzieci potrafią widzieć więcej niż my dorośli, widzieć i wierzyć, dlatego nie ma dla nich barier, które nas potrafią ograniczać. Tyle razy zetknęłam się z poczuciem, że coś nie może się udać, bo jest niemożliwe, tak podpowiadał mi rozum, ale serce rwało się by to wykonać. Podobnie jest z tytułowym bohaterem, który pragnie ziścić swoje marzenie, obwarowane przeszkodą nie do przeskoczenia. Ale czy może być jakaś granica wyobraźni?
Nie dla Fonsita, nie dla zakochanych.
Nie chcę ujawniać treści tego małego dzieła sztuki ( ilustracje doskonale uzupełniają treść), stworzonego przy współudziale ilustratorki Katarzyny Borkowskiej, przetłumaczonego przez Marzenę Chrobak.
„Fonsito i księżyc” to malutka latarnia w środku nocy - tytułowy księżyc -  dla tych co nie widzą nadziei. Autor podpowiada nam poprzez małego Fonsita, że to co niemożliwe jest możliwe. Wystarczy otworzyć serce i użyć wyobraźni, a stanie się naszym udziałem to czego pragniemy, całkiem realnie.
Rilke pisał w swojej elegii ósmej o poznaniu jakiego doświadczają zwierzęta i niewinne dzieci, dla mnie ta opowiastka Llosy jest trochę o tym:

„Stworzenie widzi wszystkimi oczami
Przestwór. Jedynie nasze oczy są
jak odwrócone, zastawione gęsto
jak sidła w krąg jego wolnego wyjścia.
O tym, co jest na zewnątrz, wiemy tylko
z twarzy zwierzęcia; gdyż już małe dziecko
zmuszamy, by widziało odwróconym wzrokiem
świat form, nie Przestwór, co tak jest głęboki
w oczach zwierzęcia. I wolny od śmierci.
 (...)”

( tł. M. Jastrun)

Serdecznie polecam lekturę „Fonsito i księżyc”!


wtorek, 29 maja 2018

Jose Mauro de Vasconcelos – „Moje drzewko pomarańczowe”


„ Wszystkiego się bałem. Tata zapowiedział, że złoi mi skórę, jeśli kiedykolwiek powtórzę to co powiedziałem Jandirze. Doszło do tego, że nawet bałem się oddychać. Najlepiej było skryć się w wątłym cieniu mojego drzewka pomarańczowego.”



Ta książka mówi do mnie jak żadna inna. Jakby jej autor dzielił ze mną wrażliwość i doświadczenia. Trudno mi o niej pisać, tak jest mi bliska i jednocześnie tak wiele raniących wspomnień we mnie wywołuje. Gdybym miała wziąć ze sobą na bezludna wyspę dziesięć książek ona by się znalazła pośród nich. Tę książkę czyta się sercem, nie ma tam miejsca na intelektualne spekulacje. Główny bohater- narrator ma zaledwie pięć lat ( prawie sześć), mieszka w ubogiej dzielnicy brazylijskiego miasta, gdzie razem z licznym rodzeństwem i rodzicami żyje w nędzy. Radzi sobie jak umie z niedostatkami swojego losu, dowcipnie i inteligentnie tłumacząc sobie takie położenie. Myśli w pełen prostoty i naiwności sposób, który nie ma w sobie cienia wyrachowania czy goryczy. Zeze jest nad wiek inteligentny i pełen inicjatywy, psoci, bawi się, czasem nie zna granic w figlach robionych sąsiadom. Zwyczajny prosty chłopczyk, który ma swoje drzewo pomarańczowe i z nim rozmawia, a jednak nie zwyczajny - nadwrażliwy, czujący więcej niż inni, widzący więcej, a do tego chłopiec okrutnie bity, wręcz katowany w domu, przez ojca, starsze rodzeństwo. To opowieść o głodzie miłości. O wielkiej tęsknocie dziecięcego serca, której nie można zapełnić nawet najpiękniejszymi marzeniami. Zeze żyje w świecie swojej wyobraźni, jest tam sam z Maluszkiem, bo tak nazywa swoje drzewko pomarańczowe. Mimo wieku chłopczyk okazuje tak wiele czułości i współczucia światu, braciszkowi Luisowi, którego bawi, nauczycielce, wszystkim tym, którzy są biedniejsi od niego, ale świat nie chce mu oddać choć odrobiny dobra, nie odwzajemnia się…


Nie zagłębiając się w fabułę dodam, że wbrew wszystkiemu to nie jest do cna smutna i pesymistyczna książka. Ona ma w sobie niewinność, to tak unikalna cecha współcześnie w literaturze i w świecie, że z daleka świeci jak wielki klejnot.

To nie jest książka dla każdego, ale wysoko wrażliwi nigdy jej nie zapomną i może być dla nich ważna. Serdecznie polecam!





Podsumowanie czytelnicze roku 2019

Zamknęłam rok 2019, przeczytałam w nim 63 książki wliczając tomy poetyckie. Wynik zadowalający choć nie wybitny.  Jest kilkanaście książ...