Pokazywanie postów oznaczonych etykietą polska literatura. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą polska literatura. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 18 lipca 2019

„Szepty szeptuchy” Tomasz Niedziela



Skończyłam czytać książkę Tomasza Niedzieli z bardzo sprzecznymi emocjami. Z jednej strony mamy do czynienia z piękną opowieścią o Oksanie i Mykole, ubarwioną wieloma zdarzeniami, okolicznościami historycznymi i rozbudowanymi wątkami pobocznymi. Nie ma ona jednak zbyt wiele wspólnego z tytułem i z oczekiwaniami, które ten tytuł wznieca (chyba specjalnie nadanym by przywołać, skusić miłośników ezoteryki i pogaństwa? - tak to dobry chwyt! Działa, choć może rozczarowywać jego nieadekwatności do zwartości książki. Niestety sam tytuł wydaje się błędem stylistycznym i bardzo źle brzmi)

Książka opowiada historię młodej wiedźmy Oksany, później także mężczyzny Mykoły - oboje są Łemkami, żyją na kresach, na których spotykają się kultury: polska, ukraińska, łemkowska, żydowska. Przetaczają się tamtędy wojny, zmieniają wpływy polityczne.
Oksana obdarzona jest przez naturę niezwykłymi właściwościami i one stają się początkiem wielkiej przygody młodej kobiety. Podróżuje ona do wielu krajów, spotyka innych obdarzonych nadnaturalnymi mocami, uczy się. Ale jako czytelnik niewiele wiem, czego się uczy ani jak.
Pozostał we mnie spory niedosyt tej tajemnej wiedzy.

Autor pisze bardzo ogólnie, jakby bał się szczegółu. „Brak szczegółów zabija dobrą powieść” - usłyszałam kiedyś sama, bo podobnie nie przywiązywałam wagi do szczegółów. Co mam na myśli?
Opisując, że Oksana zawiesiła zioła by się suszyły dużo lepiej jest użyć ich nazw, podobnie kiedy opisujemy jakieś miejsce dobrze jest podać jakieś charakterystyczne cechy lub nazwy ( w przypadku miasta) Pisanie tak bardzo ogólnie daje wrażenie jakie mamy często czytając baśnie- to nie jest wada- ale zwracam na to uwagę. W baśni nie drażni określenie  „ za jednym z wielu pagórków wznosił się wysoki zamek”, w powieści wolałabym przeczytać „Jadąc z południa trzeba było odliczyć pięć pagórków, by lewej stronie ujrzeć wieże  zamku Neuschwanstein.”
Nie chcę się czepiać. Ta opowieść mi się podobała wzbudziła we mnie wiele skojarzeń; Z „Wahadłem Foucoulta”, książkami Castanedy, twórczością Franza Bardona.
To inspiracje które są mi bliskie.

Mam zastrzeżenia do formy książki. Jest za długa. Pierwsze 100 stron jest wciągające, podsyca nadzieję czytającego na świat dziwów i czarów, świat wiedźm i czarowników karpackich. Potem nadzieja gaśnie ze strony na stronę. Za mało jest w niej magii, a za dużo niepotrzebnych ( moim zdaniem) wątków, szczegółowych opisów wydarzeń historycznych. Niestety stylistycznie książka jest nierówna  i bywało, że przedzierałam się przez nią jak przez hektar jerzynowych zarośli.
„Szepty szeptuchy” podejmują bardzo ciekawy temat, intrygują w warstwie treści, ale forma dość często nie dotrzymuje jej kroku.
Bohaterowie tej powieści zasługują na bogatszą, krótszą i bardziej esencjonalną historię, bardzo ich polubiłam, choć autor o niektórych z nich skąpił mi wiedzy, nie wiem dlaczego. ( Rados - bardzo ciekawa i prawie niewykorzystana postać).

Czy polecam „Szepty szeptuchy”? Tak, polecam, mimo niewygładzonej formy ( przydała by się redakcja książki), ale tylko tym, którzy lubią tak jak ja opowieści i nie boją się wyłuskiwać ich jak orzechy z twardych „formalnych” skorupek.

sobota, 6 lipca 2019

Premiera po polsku numer 1 - Zachariasz Suchodolski "Jowita"



„Jowita” Zachariasza Suchodolskiego to wyczekiwany przeze mnie debiut. Jako czytelniczka bloga Podwieczorek u Morfeusza i znajoma autora z grupy książkowej byłam bardzo ciekawa fabuły i formy tej powieści. Nie zawiodłam się. Treścią tej książki jest  historia młodego mężczyzny, poznajemy go w chwili, gdy ma osiemnaście lat i wyrok dożywocia na swoim koncie.
Wkraczamy w akcję książki jak do lasu, najpierw z ciekawości, a potem już tyle szczegółów nas przyciąga, że nie możemy przestać czytać. Poznajmy Karola – bardzo młodego skazanego, który próbuje zaaklimatyzować się w więzieniu ( jeśli w ogóle jest to możliwe).
Narracja trzecioosobowa opisuje jego pobyt w więzieniu - wprowadza dystans do postaci głównego bohatera, zmienia się w pierwszoosobową we fragmentach pisanych w pamiętniku, reminiscencji. Wtedy wcielamy się w głównego bohatera, czujemy jak on, przeżywamy to co on.
 Fabuła jest liniowa, przeplatana wspomnieniami, które pomagają czytelnikowi zapoznać się z przyczyną obecnej sytuacji Karola. Porcje informacji są precyzyjnie wydzielane czytelnikom.
Autor świetnie prowadzi akcję, trzyma w napięciu, dawkuje nam napięcie. Prezentuje sprawność języka, której mogłoby mu pozazdrościć wielu znanych już autorów. Kilkukrotnie zachwycił mnie zdaniami jakie konstruuje. Chciałabym umieć tak pisać. Naprawdę gratuluję!

Książka jest dobrze napisana, opowieść prosta, ale nie nazbyt prosta. Bohaterowie wiarygodni, nieprzegadani. Żeby nie było nazbyt słodko, z tym nadmiarem pochwał, zauważyłam, że autor nie umiał sobie poradzić na końcu książki. Zakończenie napisane jakby w pośpiechu, żeby szybciej skończyć, wydało mi się bez pomysłu, bez tej refleksji, która moim zdaniem powinna pozostać w czytającym. W zakończeniu zabrakło mi głębi przemyśleń bohatera, poczułam do niego wstręt, zobaczyłam go takim samym jak jego koledzy z celi. Dotarło do mnie, że nigdy nie wyszedł poza swoje egocentryczne fantazje, nie spróbował nawet zrozumieć Jowity, nie dość mocno dotarła do niego groza własnych czynów. Być może tego mi brakowało najbardziej - przerażenia, rozpaczy, autentycznej autodestrukcji bohatera. Ale to z kolei moja wizja, autor miał prawo do swojej.

Książka „Jowita” jest znakomitym debiutem i serdecznie ją polecam.
Lektura lekka, szybko się czyta, dobrze napisana. Polecam!

czwartek, 15 listopada 2018

Olga Tokarczuk - „E.E.”



Tokarczuk wydaje się być pisarką, która mnie dotąd nie zawiodła. Jej powieść „E.E.”, której akcja toczy się na początku dwudziestego wieku, w czasach szczególnie przeze mnie ulubionych, kiedy kwitła moda na spirytyzm, okultyzm i seanse domowe, tym razem podejmuje temat dla siebie nie typowy, a mianowicie fenomen mediumistyczny młodej panienki - Erny Eltzner. Historia toczy się w niemieckim Wrocławiu. W rodzinie przedsiębiorczego fabrykanta branży tekstylnej jedna z jego licznego potomstwa zaczyna nagle widzieć duchy. Jej matka, z pochodzenia Polka, osoba wrażliwa i artystycznie uzdolniona postrzega w tym nagłym objawieniu dar od Boga. Wokół młodej Erny zaczynają gromadzić się ludzie zainteresowani spirytyzmem, a także ci, którzy traktują dziewczynę jak ciekawy przypadek medyczny. 
Książkę czyta się szybko i łatwo ( raptem 206 str), doskonały styl pisarski, plus wiedza na temat opisywanych czasów dawały mi momentami silne skojarzenia z książką Reymonta „Wampir”, która czytałam nie tak dawno, a której autor jak już wspominałam sam uczestniczył w podobnych spotkaniach.
Oprócz pierwszoplanowych postaci urzekły mnie bliźniaczki - młodociane czarownice- siostry Erny. Powieść przybliża opisywaną epokę i świetnie obrazuje ludzkie charaktery, uwagę przykuwa postać młodego lekarza Artura, badacza „przypadku E.E”. Atmosfera książki wydaje się nieco oniryczna, sporo w niej opisów snów głównej bohaterki - jest ona opisana tak, że czytelnik sam ma ochotę podjąć się psychoanalizy jej przypadku.  Zwróciłam też uwagę na historyjkę o Freudzie i epizodzie z jego matka w pociągu we Wrocławiu, epizodzie, który prawdopodobnie stał się w umyśle wielkiego psychologa ziarnem, z którego wyrosła jego teoria.
Nie można się uskarżać na nadmiar akcji w tej książce, wprost przeciwnie, akcja jest ledwie naszkicowana, powieść jest opisem przypadku Erny Eltzner, to zaleta i wada tej książki, jednocześnie.
Mnie brakowało nieco akcji, chciałam, żeby coś się stało, by zaistniały jakieś interakcje między bohaterami, którzy opisywani osobno wydawali się oddzielni i nie wchodzący w kontakt, ale zapewne taki był zamysł Tokarczuk.

Polecam książkę Olgi Tokarczuk „E.E”, wydaną w 1995 roku, która moim zdaniem, bardzo się różni od tego co autorka pisze obecnie.

czwartek, 25 października 2018

Katarzyna Nosowska - „ A ja żem jej powiedziała”



„ Jesień życia jest pięknie zaprojektowana przez naturę. Ciało się zmienia. Obserwujesz tę przemianę każdego dnia w lustrze. Ciało jest pojazdem, w którym przemieszczamy się po osi czasu. Pewnego dnia stanie. Chodzi o to by wysiąść z niego bez żalu. Podziękować za wygodną przejażdżkę i pójść dalej.” ( „A ja żem jej powiedziała”)



Nie miałam tej książki w planie, wypadła w moje ręce przypadkiem, wprost z tekturowego pudła z prezentem urodzinowym. No dobra, pomyślałam, lubię Nosowską, cenię jej talent, poczucie humoru, zatem przeczytam. Problemem było to, że wcześniej docierały do mnie bardzo negatywne recenzje tej pozycji. Postawiałam przeczytać ją zatem z przekory - to dobra motywacja- zwłaszcza dla tej książki.
Nosowska lubi pisać i pisze zgrabnie, jej szalone poetyckie konstrukcje, znalezione wewnątrz kolorowej książki, szczerze mnie bawiły. Nie traktowałam tej książki dosłownie, bo chyba nie o to chodziło. Wyjadałam ją jak pyszny owoc szukając pestki mądrość, która gdzieś tam musiała się skrywać. I była! Nie tak wielka jak się spodziewałam, ale jednak!
Ta książka to głos mojego pokolenia kobiet, którym bliżej do menopauzy niż szczęśliwej miłości, które walczą, zmagają się z życiem i z sobą. Książka „ A ja żem jej powiedziała” to właściwie zbiór felietonów, o wszystkim tym, czym żyje artystka przed pięćdziesiątką. Artystka neurotyczna, perfekcjonistyczna, wymagająca od siebie istnych cudów. Jak ja to dobrze nam. I to nieustanne zmaganie z tym, że nie jestem taka jak inni chcieliby żebym była, a co gorsza nie jestem taka jak sama chciałabym być. Wiele lat się bawiłam w te metafizyczne zapasy z moim ego. Na szczęście podobnie jak autorka znalazłam sposób by się z sobą ułożyć, na warunkach dogodnych dla obu stron.
Można powiedzieć, że Nosowska nie odkrywa w tej książce żadnej Ameryki- ale tu przecież nie chodzi o odkrycia, traktuję tę książkę jako rodzaj podzielenia się własnymi przemyśleniami, fobiami, rozwiązaniami. Znajdziemy tam rozdziały o związkach, starości, o fobiach, o seksie, o problemach z nadwagą( temu pani Katarzyna poświęca sporo uwagi), o religii, o książkach….

„ A ja żem jej powiedziała” to wykrojony przez autorką, jej własną ręką, fragment siebie i podany, w całkiem zacniej oprawie graficznej, na talerzu czytelnikowi. To nawet jakiś rodzaj romansu z autorką. To książka jest autentyczna, zabawna, szczera, czasami nie zgadzałam się z Nosowską, ale wierzyłam jej, że to o czym pisze przeżywa lub przeżywała naprawdę. To bardzo istotne.
Jestem pewna, że osobom z jej pokolenia czytającym z humorem, bez oczekiwań (że jak Nosowska coś napisze to musi być już uniwersalna prawda!), dla przyjemności czy rozrywki ta książka się spodoba. Uważam, że  „ A ja żem jej powiedziała” to bardzo zgrabna lektura, a do tego nie głupia i zabawna. Czekam na kolejne książki pani Nosowskiej! Polecam!

piątek, 5 października 2018

Wiesław Myśliwski - Ucho igielne




„Naprawdę żal mi pana, kiedy pomyślę, że pańska młodość przyoblecze się kiedyś w moją starość”


Najnowsza książka Myśliwskiego ma swoją premierę 8 października 2018r., jednak miałam szczęście otrzymać ją w prezencie, jeszcze nim trafiła do księgarń, stąd ta recenzja - jedna z pierwszych jakie zajdziecie w sieci. 
Nie jestem bezkrytyczną wyznawczynią twórczości pana Wiesława, czytałam wcześniej dwie jego książki, które mi się podobały, ale nie powaliły mnie na kolana.  To co cenię sobie u tego autora to nadzwyczajny dar gawędziarski, umiejętności budowania prawdziwych „drzew” opowieści, gdzie w jednej historii zakotwiczonych jest wiele innych, a w nich następne. 
Jedni zarzucają mu niekończące się dygresje, w których mniej zahartowany czytelnik może się pogubić inni pieją zachwyty nad jego erudycją. Według mnie jedni i drudzy mają rację. 

„Ucho igielne” to najlepsza z książek Myśliwskiego jakie trafiły do moich rąk. Wspaniale się czyta bogactwo opowieści, bogactwo osób- typowe dla tego pisarza, ale ta książka jest inna niż wcześniejsze. Przede wszystkim z powodu pomysłu na narrację. Mamy dwóch narratorów - starca i młodego ( potem dojrzałego) człowieka. Narracja dwóch osób się przenika, nagle w środku wywodu zmienia się opowiadający ( początkowo było to dla mnie trudne) - jak to u Myśliwskiego mało dialogów, a wszystko oparte na monologu wewnętrznym. Tym razem ten monolog jest w istocie dialogiem wewnętrznym młodego ja i starego ja. Swoistą „walką postu z karnawałem”. Tylko nie ma tu walki, jest raczej refleksja, czasami niezrozumienie - jakby sposoby poznawania młodego człowieka a sposoby poznawania starego szły dwiema odrębnymi drogami. Te drogi nieraz się schodzą, przy okazji spotkań miejsc i ludzi - tych prawdziwych i tych wspominanych, a czasami rozchodzą się w przeciwne strony. 

„Ucho igielne” utkane jest z ludzkiej pamięci, czytając próbujemy poznać życie narratorów/ narratora, poprzez wspomnienia. Myśliwski pokazuje, że to inni budują nas swoimi opowieściami, wspomnieniami, to świadkowie naszego życia tworzą je dla pamięci, tak osobistej jak i zbiorowej. W „Uchu igielnym” jest wiele sytuacji, kiedy bohatera opowiadają jego bliscy, koledzy, rodzice, jakby jego tożsamość ( w domyśle każdego z nas) tworzyły peryferia ontologiczne - mówiąc po polsku okoliczności naszego bycia - bytowania, np. miejsce gdzie żyjemy, ludzie wokół nas, nasi bliscy, język którym mówimy, nasze dążenia, preferencje. Rozumiecie różnicę? Nie my tworzymy świat wokół nas – jak zwykle się myśli, ale to ten  świat złożony z licznych szczegółów nas konstytuuje.  Ta książka to zapis zwierzeń, bez końca i bez początku. Filozofia zawarta w niej dla mnie sprowadza się do prostego Carpe Diem - żyj, świadomie żyj- nim będzie za późno.  Myśliwski pisze pięknie, różnorodnie,  w zależności od opowieści, bo sam uważa, że opowieść jest narzędziem języka, a język nieustannie się zmienia. Momentami wzrusza opisami, zachwyca kunsztem pisarskim innym razem bardzo prosto i dosadnie wyraża swoje poglądy ustami bohaterów. Sporo uwagi poświęca Myśliwski zapominaniu, które jest równie ważne co pamiętanie.

„A gdy jeszcze dodać, że pamięć nieustannie pracuje nad tym co wczoraj, przedwczoraj i dawniej, aż po dzieciństwo, to gdybyśmy nie umieli zapominać, całe nasze życie płynęłoby w nas jak jakaś niewyobrażalna rzeka, która nie ma brzegów i płynie we wszystkich kierunkach” ( str. 164)

Kilka opowieści szczególnie zapadło mi w pamięć - historia perypetii mieszkaniowych narratora- młodego doktoranta ( spanie w trójkę w jednym wąskim łóżku, pokój u „uczynnego” pana, zwariowana willa trzech pań i psa), wcześniej historia z letnikami i ciastem „topielec”, barwne wspomnienia o rodzicach.

„Ucho igielne” pokazuje nam iluzoryczność życia, młodości, starości, wszelkich tymczasowych i „wiecznych” priorytetów. Ta książka jest iluzoryczna do głębi, cały czas ma się poczucie błądzenia we śnie bohatera - ale właśnie, którego? Motyw snów pojawia się w niej wielokrotnie. Dlaczego taki tytuł? Z pewnością nie tylko z powodu sandomierskiej atrakcji turystycznej - to zaledwie pretekst. Ucho igielne w biblii jest symbolem wąskiej bramy, miejsca, przez które wejdą nieliczni. To miejsce dla wybrańców. Myśliwski nazywa w ten sposób książkę świadomy, że jej prawda trafi do nielicznych. Prawda przemijania, złudy młodości, iluzji strachu przed starością, prawda, że jedno jest pewne- niepewność. 

Gorąco polecam!




piątek, 24 sierpnia 2018

Wojciech Kuczok - „Spiski. Przygody tatrzańskie”



Niełatwym orzechem do zgryzienia jest napisanie czegoś o „Spiskach”, ta książka ma w sobie coś z biesiadowania z Góralami. Mocna, gęsta, prawdziwa, że aż w krzyżu boli, o Tatrach, tatrzańskich bajdach, o Góralach i Góralkach, ale napisana przez cepra ze Śląska. Cepra – nie cepra - bo prawie Górala przez zasiedzenie, a raczej zachodzenie, po góralskich ścieżkach. Taka biesiada na długo pozostaje w pamięci, a kiedy się siądzie pospołu z gazdami i gaździnami nie można się już wywinąć od uczestnictwa. Ta książka wciąga!

„Spiski” zaczynają się od pierwszych góralskich wakacji w 1982 roku, roku wielkiego piłkarskiego tryumfu Polaków na Mundialu w Hiszpanii. Główny bohater ma wtedy zaledwie kilka lat i podejmuje się trudnej misji nauczenia góralskich dzieciaków gry w piłkę nożną. Sprawa jest wielce utrudniona, bo większość z chłopców na co dzień biega w obciętych gumiakach, a o trampkach nikt nawet nie słyszał. A do tego dochodzi problem nierówności terenu… bo jak tu grać, gdy jedna połowa boiska jest z górki, a druga pod górę?
Brzmi zabawnie? Cała książka pisana z perspektywy dorastającego narratora jest usiana śmiesznymi historiami, o misiołakach łasych na przeterminowane dziewice, o tatusiu- Płanetniku, którego malkontenctwo na wieś sprowadza zarazę krów, o wielkiej miłości Felusi i Józka i wiele wiele innych. Czyta się z prawdziwą przyjemnością, jeśli ktoś dodatkowo zna te okolice, albo, tak jak ja ma w rodzinie Górali, to wie jak bardzo obraz Podhala odmalowany przez Kuczoka jest prawdziwy.  Religijność podniesiona na wyżyny absurdu kontra prosta zasada: oko za oko. Homofobia obok ksenofobii, przyprawiona specyficzną „moralnością”. Góry są Górali, a ceprom nic do tego.
Znajdziemy w „Spiskach” oprócz ciekawych opowieści esencję góralskości opisaną prosto, przaśnie i z humorem. I zmysłowo, bo Kuczok nie stroni od sensualnych opisów, od budowania głodu, ale tego nisko sytuowanego, z podbrzusza. Główny bohater całą książkę idzie do celu (w międzyczasie kończąc liczne kursy wspinaczki i przemierzając Tatary w wzdłuż i wszerz), a cel ten Kuczok opisuje geograficznie, po góralsku, tak:

„Przez Opalone, dalej poprzez Niżne Stanikowe Siodło ku Gładkiej Przełęczy, skąd zmyślnie wdrapał się na sam Czubik, a potem obniżył się ku Pysznej Polanie, krążąc wokół Małej Łąki, przedzierając się przez Mechy, osiągnął Kudłatą Grańkę, gdzie zatrzymał się dłużej, by przygotować szturm poprzez Ciemnosmreczyńską Dolinę aż po Głaźne Wrótka, za którymi w Dolinie Ku Dziurze, ukryty w Mokrym Źlebie, zlokalizował otwór Ptasiej Studni (...)”


Chybajta ku mie - bedziem cytać!

Serdecznie polecam lekturę „Spisków” Kuczoka!
Hej!

środa, 22 sierpnia 2018

Wojciech Kuczok - „Obscenariusz. Wypiski z ksiąg nieczystych”




To moja pierwsza książka Wojciecha Kuczoka, zachęcona przez entuzjastów jego twórczości i nagrodami, które otrzymał sięgnęłam po „Obscenariusz...” pełna oczekiwań. Wydawca - oficyna wydawnicza WAB reklamuje tę książkę jako prozę naprawdę pikantną. Tym lepiej dla mnie, pomyślałam, a moja niezdrowa wyobraźnia zaczęła się rozgrzewać.
„Obscenariusz” to zbiór opowiadań nierównych pod każdym względem. Pierwsze „Przyjdź do mnie” uwiodło mnie i rozbawiło, szaleństwo i erotyczna obsesja bohaterów prawie mi się udzieliła, autor oczarował mnie słownymi grami wypisywanymi w mailach pisarki i jej sporo młodszego kochanka. 

Cytuję: „Akcie Ty mój strzelisty, który odmawiam, kiedy mi nie odmawiasz”- pisze Wiktor młody dziennikarz. W odpowiedzi czyta: „Nęcę ręce do niecnot, ot, niecnie pot rujnując wprost w twoje oko. Lizanio ty moja poranna, międlitwo na anioł panieński, ja ciebie czczę, będę do Ciebie pisała miłościwie, poślubnie, poślub mnie, a noc będzie stawała się dniem ( co noc).” 
I tak przez dziewięćdziesiąt stron! Pan Kuczok umie uwodzić i rozgrzewać słownie, tak rozgrzana weszłam w drugie opowiadanie i ...szybko wystygłam. I jak w zabawie dziecięcej było zimno, zimno… jeszcze zimniej. Nie będę wspominać o większości opowiadań tego zbioru, bo nie znalazłam w nich nic urzekającego oprócz wielu wulgaryzmów odmienianych z upodobaniem. 

Warte wymienienia jest opowiadanie „Klapki ( z zielonymi motylkami)”- pisane metodą strumienia świadomości, delikatniejsze od innych i z zaskakującym zakończeniem. Podobnie przyjemnie zadziwiło mnie ostatnie „Udręka i ekfraza”. To opowiadanie najpierw mnie znudziło, a potem zaszokowało. Lubię taki koktajl wrażeń. Rzeczywiście było jak ekfraza - autor wchodził w nieznośne szczegóły upodobań erotycznych dwojga bohaterów, by na koniec spojrzeć czytelnikowi w oczy, kiedy ten rozdziawi już gębę ze zdziwienia. 

„Obscenariusz...” to zabawna pozycja, obficie erotyczna, czasami aż do przesady, pisana zgrabnie ale bez lekkości Llosy i wdzięku Nin. Nie jest to zła książka ale w żadnym wypadku nie nazwałabym jej ważną czy mądrą. Myślę, że może być radosną lektura dla samotnych pań lub panów, którzy lubią się podniecić lekturą. Podniecić genitalnie rzecz jasna, wszakże to „Obscenariusz”. Nie wiem czy polecam...kto co lubi.

poniedziałek, 6 sierpnia 2018

Olga Tokarczuk - „Prawiek i inne czasy”



Prawiek, nazwa wsi, w której toczy się akcja książki nie jest przypadkowa, to miejsce początku i końca, miarodajna próbka przemian wszechświata. Jej mieszkańcy ich losy są jak mozaika, która z bliska wygląda jak relacje zwyczajnych zdarzeń zaś z dystansu jawi się celowym, pięknym obrazem miejsca i czasu widzianym przez pryzmat mieszkańców. Przeżyjemy razem z bohaterami przedwojnie, trudny czas wojenny, zachłyśnięcie się nowym ładem, machlojki czasów socjalizmu, ludzkie lęki, tęsknoty, marzenia i ograniczenia. Na łąkach za Prawiekiem jest granica świata - scena kiedy młodziutka Ruta prowadzi tam Izydora jest jedną z moich ulubionych. Ta para- niemożliwa miłość upośledzonego chłopaka i pięknej dzikiej dziewczyny – oboje z góry skazani na klęskę- wzrusza mnie bardzo. Jest w niej tyle muzyki, subtelności, symbolizmu.
Jak w innych książkach Tokarczuk natura człowieka i dzika Natura to najpotężniejsze siły. Postać Kłoski, moja ulubiona, bezdomnej wiejskiej dziewczyny wykorzystanej i wyplutej poza nawias społeczności, która znajduje swoje miejsce w lesie, by mogła się tam dokonać jej przemiana w Boginię - uzdrowicielkę i matkę - czarownicę, wprowadza do tej książki realizm magiczny. Kłoska pojawia się we wszystkich ważnych momentach Prawieku by przynieść ukojenie, choć ludzie nie rozumieją jej, bo dawno zapomnieli język Natury. To książka z pozoru o wsi, polskiej wsi, ale bogata w symboliczne odniesienia, poruszająca i mądra, momentami gorzka, prawdziwa.  Jak zwykle u Tokarczuk chodzi ( w moim odbiorze) o coś innego niż zwykłe przedstawienie losów mieszkańców Prawieku, tego ginącego świata małych wschodnich wsi, kluczem wydaje się dziwna gra, w którą gra całe życie dziedzic Popielski. To wizja świata, właściwie ośmiu światów jakie stworzył Bóg, Bóg podobny do człowieka - Bóg przemijania, czasu.
W Prawieku nad bramą cmentarza widnieje napis: "Bóg widzi, czas ucieka, śmierć goni, wieczność czeka", „Prawiek i inne czasy” to głęboka refleksja nad czasem i przemijaniem.
Skończyłam ją czytać wczoraj i cały czas myślę o niej, to taki rodzaj książki, z która zostaje się na zawsze.  Zostawia w czytającym ślad nie do usunięcia. Najbardziej lubię takie książki. Nazywam je książkami inicjującymi, bo po ich przeczytaniu nie jest tak samo jak przed, zmieniają świadomość. Jeśli warto czytać- to tylko dla takich książek.
Można „Prawiek i inne czasy” czytać na różnych poziomach, mnie podobał się ten ezoteryczny.
Na koniec fragment przemyśleń Izydora o Bogu...jako próbka tego co możecie znaleźć w opisywanej książce.




Szczerze polecam!

poniedziałek, 16 lipca 2018

Natalia Fiedorczuk – „Jak pokochać centra handlowe”



„Macierzyństwo ma w Polsce tradycję uświęconą a jednocześnie wiele jego kluczowych aspektów bywa spychanych na margines życia społecznego” - pisze Fiedorczuk w posłowiu. „Wymagania którym musi sprostać kobieta ( coraz częściej tez mężczyzna, ojciec) robią się coraz bardziej wyśrubowane i absurdalne.”
Książka „Jak pokochać centra handlowe” jest debiutem nagrodzonym Paszportem Polityki w 2016 roku. Czy było za co? Oto jest pytanie. To nieduża pozycja napisana szybkim, twardym reporterskim stylem, narracja pierwszoosobowa, czas teraźniejszy.  Trudno nazwać ją powieścią to wypluwane dni, odczucia, emocje, przemyślenia.
Może nie będzie zbyt eleganckie określenie, ale ta książka jest wyrzygana. Z żalu, bezradności, frustracji z niepewności młodej matki, która doświadcza macierzyństwa i świata wokoło przez pryzmat nieporadności, presji społecznej, kobiety wrażliwej i podatnej na depresje, kobiety która gorączkowo próbuje, jak tonący ocalić siebie, swoje ciało, osobowość.  Temat jest mi znany dogłębnie, przeżyłam to co ona i jeszcze więcej.  Ale nie chcę o tym czytać, nie chcę do tego wracać. To bardzo dobra książka, mocna, bezwzględna, ale jeśli ktoś ma traumę podobną do tej głównej bohaterki, szczerze ją odradzam.
Czytała się szybko, ale czasami czułam bardzo duży dyskomfort, jakby ktoś się przede mną nadmiernie obnażał, albo defekował. Tak wiem – to nieestetyczne. Ale ta książka właśnie taka jest. Bez znieczulenia.
Skojarzyła mi się z tomem impresji Justyny Bargielskiej „Obsoletki” poświęconej podobnej tematyce, jednak zupełnie innej - choć podobnie dla mnie irytującej.  Brzuchy, niemowlęta, koszmary młodych matek, pieluchy, spacery po galeriach handlowych… to nie są sprawy o których chcę czytać. Zgadzam się, że to ważny głos młodej matki- pisarki, że „Jak pokochać centra handlowe?” jest ważna społecznie. To naprawdę dobra książka.
Jednak ja mam ambiwalentne uczucia względem niej. Sami zdecydujcie - czytać, czy nie czytać?

wtorek, 5 czerwca 2018

Antoni Libera - „Madame”



„...kicz bywa całkiem miły. Nie trzeba się go wyrzekać. Gdyby nie było kiczu nie byłoby wielkiej sztuki. Gdyby nie było grzechu, nie byłoby życia.” ( „Madame” A. Libera)

Rozpoczynam tę recenzję słowami Madame - nauczycielki francuskiego, obiektu szalonej romantycznej miłości głównego bohatera. Mimo, że historia tego niespełnionego romansu jest pierwszoplanowym wątkiem książki, ja miałam wrażenie, że to książka o literaturze, o sile słowa, magii języka.  Autor – erudyta karmi nas w niej cytatami z wielu dramatów i wierszy, wkłada w usta narratora słowa wielkich twórców. Główny bohater, jego przemyślenia, nad wiek dojrzałe ( przecież mamy tu do czynienia z chłopakiem z klasy maturalnej) prowadzą nas poprzez liczne skojarzenia literackie do coraz to nowych opowieści.  To jest piękna książka, piękna językiem, piękna emocjami, po brzegi nimi wypełniona, które udzielają się czytelnikowi, biorąc go w swoje posiadanie. Sama doświadczyłam dreszczy i ściskania w żołądku, czytając niektóre sceny. Nie mogłam wprost przestać jej czytać.
Mimo, że fabuła usytuowana jest w latach sześćdziesiątych w Polsce, mamy tam  też wiele historii sięgających do przedwojnia. Poprzez prywatne przeżycia poszczególnych bohaterów,  doświadczamy realiów, niedogodności, przeszkód z którymi oni zmagają się każdego dnia.  Przyglądamy się historii od strony czasem nie znanej ( np. zawirowania w wojnie hiszpańskiej i udział w niej Stalina ).
Podobało m się, że głównym bohaterem jest młody chłopak, który przeżywa wszystko mocno, widzi ostro, czasami przerysowuje rzeczywistość. Niektórzy mają za złe autorowi uproszczony obraz PRLu, ale moim zdaniem właśnie fakt, że bohater jest młody usprawiedliwia taką perspektywę patrzenia na ten czas, uwiarygadnia ją.
Antoni Libera znakomicie rysuje nam psychikę postaci, książka jest głęboka, mądra, refleksyjna. Mimo głównego tematu, który dla wielu osób może wydać się ograny czy wręcz kiczowaty ( młodzieniec zakochany w nauczycielce ), „Madame” to wielka sztuka, co podkreślają nagrody które zebrała: Nagroda w konkursie na powieść Wydawnictwa Znak, nagroda im. Andrzeja Kijowskiego przyznawaną przez Komitet Kultury Niezależnej.

Mnie książka wciągnęła i oczarowała. Polecam serdecznie!

czwartek, 24 maja 2018

Joanna Bator - „Ciemno, prawie noc”


„Trupa zeżarli. Czasem tak bywa w kraju nad Wisłą” Sama nie wiem jak to się stało, że sięgnęłam po tę książkę. Może pchnęła mnie ku niej moja potrzeba czytania współczesnych polskich pisarzy, zwłaszcza tych, którzy zyskali uznanie. Ta książka otrzymała nagrodę Nike w 2013 roku. To pokaźna powieść - ponad pięćset stron. Do tego główny wątek jest kryminalny. Przyznam, że niechętnie czytam kryminały…a już zupełnie nie czytam thrillerów. „Dosyć ma dzień swojej biedy” jak mówił Jezus, a ja nie szukam książek generujące strach i stres. Mimo to tę przeczytałam. Dziennikarka z Warszawy przyjeżdża do Wałbrzycha by napisać reportaż o ginięciu dzieci. Alicja Tabor, bo tak się nazywa główna bohaterka, pochodzi z miasta, do którego wyrusza. Jej powrót to nie tylko praca, to zmierzenie się z trudną przeszłością swoją i nieżyjącego rodziny. Nie chcę zdradzać fabuły, bo wyjątkowo tego nie znoszę w recenzjach. To książka drzewo, ma konstrukcję kasetkową. Taka konstrukcja to spore wyzwanie dla autora, a dla czytelnika istna uczta opowieści. Jedna otwiera kolejne, główna bohaterka zbiera opowieści, jak ślady, próbując na ich podstawie zrozumieć prawdę o tym, co się dzieje w Wałbrzychu. Książka Joanny Bator to dżungla opowieści, przerażających, gorzkich, okrutnych. Autorka pisze sprawnie, obnażając wszystkie ludzkie słabości, zaglądając w podświadomość bohaterów, wywlekając ich najbardziej plugawe pragnienia i brudne sprawy, smutne stare historie. Trudno wprost opisać ile potworności i krzywd mieści w sobie „Ciemno, prawie noc”. Znakomita książka, ale jest w niej tyle ludzkiej polskiej ciemnoty, tyle najgorszych wynaturzeń, że nie łatwo mi to było czytać. Wciąż powracający motyw okrutnego seksualnego znęcania się nad dziećmi, prawie wszystkie dzieci ( oprócz Alicji) doświadczają męki z rąk pedofilów i ludzkich potworów ( Kotojadów) . Osobiście uważam, że autorka nieco przesadziła z ilością tych molestowanych i maltretowanych dzieci. Nie potrzebna była taka eskalacja. Motywem, który bardzo mi się spodobał jest nieformalna organizacja Kociar - pań opiekujących się kotami, które mają tajemne kryjówki i szczególne umiejętności. I Kotojady, jako określenie osób będących we władaniu ciemnych mocy umysłu, nie znających żadnych świętości, znajdujących zadowolenie w krzywdzeniu bezbronnych. Trudno mi pisać o tej książce. Tytuł znakomicie oddaje atmosferę książki, to noc w każdym człowieku, historia o ludziach potworach, nie tylko tych którzy wykorzystują dla swojej chuci dzieci, ale także tych zwyczajnych, emerytowanych nauczycielek, mam z dziećmi i reklamówkami, ludziom którzy dają się się manipulować oszustom, poprzez idee i religie. „Dlaczego Kotojady wyglądają tak jak my? Bo oni są tacy jak my.” (…) „Nic nie rozumieliśmy (…) ale to czego nie rozumieliśmy okazało się jeszcze gorsze.” To powieść o oceanie plugawości, który drzemie w każdym. Straszna, wstrząsająca. Znakomicie napisana, pełna fantazji ( bo element wyobraźni i nadzwyczajnych okoliczności) jest ważnym elementem koloryzującym tą dżunglę opowieści. Gorąco polecam, ale z zastrzeżeniem, że to nie jest książka dla bardzo delikatnych. Powstaje film polski na podstawie tej książki, choć trudno mi sobie wyobrazić, że bogactwo i wielowymiarowość tej książki mogłaby zostać zamknięta w jakimkolwiek obrazie.

piątek, 18 maja 2018

Jerzy Ficowski – „Demony cudzego strachu”




Książka „Demony cudzego strachu” to opowieści o cygańskich przygodach autora, o jego niezwykłych znajomych, którzy pomogli mu zbliżyć się do hermetycznej społeczności romskiej. To nie jest powieść beletrystyczna, raczej garść opowiadań, każde poświęcone innej osobie czy zdarzeniu. Ficowski jest lepszym poetą niż prozaikiem zatem nie mogę napisać, że znakomicie napisana, ale przecież tu nie chodziło o formę tylko treść! Momentami ciężko mi się to czytało.
Książka wydana w 1984 roku, jeszcze za życia Bronisławy Wajs ( Papuszy). Dla sympatyków i pasjonatów tematyki romskiej ta lektura na pewno będzie inspirującym źródłem wiedzy, dowcipna, pisana z pewnym dystansem, ale i znajomością tematu, bowiem Jerzy Ficowski wiele długich lat jeździł z taborami cygańskimi i wiódł życie Cygana. Książka zawiera wiele opowieści, mnie szczególnie spodobała się to dotycząca słowa Morkosz - słowa, którego użył w swoim wierszu (jeszcze przedwojennym) Gałczyński, a który rzekomo miał po cygańsku znaczyć miłość. Ficowski prowadzi prawdziwe lingwistyczno - historyczne śledztwo w tej sprawie, bo w żadnym znanym mu języku ani dialekcie Cyganów nie ma takiego słowa. Wynik owej detektywistycznej sprawy jest zaskakujący i zabawny.
„Demony cudzego strachu” pokazują nie tylko życie Cyganów, jakim poznał je Ficowski, ale też nastawienie polskiego społeczeństwa do narodu włóczęgów. Ta książka to też świetne źródło historyczne, autor opisuje w niej nieistniejące już zwyczaje społeczne, wierzenia, zabawy, obyczaje pogrzebowe a wszystko to czyni przez pryzmat historii ludzi, których znał. To nie jest książka o Papuszy, ale o świecie z którego się wywodziła, o jego przemianach powojennych, o rodach, zależnościach, kodeksie etycznym. Opisuje konkretne sprawy, konkretne problemy, z którymi autor się zetknął. A czasy, w których żył były ciekawe, przyjemnie bowiem było wymieniać korespondencję z Julianem Tuwimem i umówić się na herbatę z Gałczyńskim, przyjemnie czuć wiatr we włosach pędząc na koniu z cygańskim taborem przez lasy. Zachęcam do lektury pasjonatów tematu!

Jadą wozy kolorowe taborami
jadą wozy kolorowe wieczorami
może z liści spadających im powróży
wiatr cygański wierny kompan ich podróży
zanim ślady wasze mgła mi pozasnuwa
odpowiedzcie mi Cyganie jak tam u was jest

U nas wiele i niewiele bo w sam raz
u nas czerwień, u nas zieleń, cieni blask
u nas błękit, u nas fiolet, u nas dole i niedole
ale zawsze kolorowo jest wśród nas

Jada wozy kolorowe taborami
ej, Cyganie, tak bym chciała jechać z wami
będę sobie mieszkać kątem przy muzyce
będę słuchać opowieści starych skrzypiec
ciepłym wiatrem wam podszyję stare płótno
co mi dacie, żeby już nie było smutno mi?

Damy wiele i niewiele bo w sam raz
damy czerwień, damy zieleń, cieni blask
damy błękit, damy fiolet, damy dole i niedole
ale będzie kolorowo pośród nas


No i pojechałam z nimi na kraj świata
wiatr warkocze mi rozplatał i zaplatał
i zbierałam dzikie trefle, leśne piki
i bywałam gdzie rodziły się muzyki
i odwiedzam z Cyganami chmurne kraje
i kolory szarym ludziom darmo daje dziś

Weźcie wiele i niewiele bo w sam raz
komu czerwień, komu zieleń, cieni blask
komu fiolet, komu błękit, komu echo tej piosenki
nim odjedzie z Cyganami w czarny las”
( tekst piosenki Jerzy Ficowski)

Weronika Gogola - „Po trochu”



Lektura tej książki była dla mnie szczególna, osobista. Mimo, że od autorki dzieli mnie więcej niż pokolenie, tak się składa, że i ja, podobnie jak ona, wychowywałam się w niewielkiej małopolskiej miejscowości, ludzie tam mówili podobnie i panowały podobne zwyczaje. Dom, w którym rosłam był wielopokoleniowy i o każdej z moich ciotek i wujków mogłabym opowiadać długo. Zacznę od początku. Książkę „ Po trochu” autorka podzieliła na dwanaście godzin ( rozdziałów) będących nawiązaniem do pieśni żałobnej, którą przytacza w przedsłowiu. Dobrze znam tę pieśń. Na pogrzebie mojego dziadka Klimka w 1992 roku śpiewak ludowy z Kasiny Wielkiej śpiewał ją przez całą drogę z domu na cmentarz swoim mocnym niskim głosem. ( To była bardziej rozbudowana wersja niż ta cytowana poniżej)

Żegnam cię, mój świecie wesoły, Już idę w śmiertelne popioły; Rwie się życia przędza, śmierć mnie w grób zapędza, Bije pierwsza godzina.
Żegnam was, rodzice kochani, Znajomi, krewni i poddani: Za łaskę dziękuję, z opieki kwituję, Bije druga godzina.
Żegnam was, mili przyjaciele, Mnie pod głaz czas grobowy ściele: Już śmiertelne oczy sen wieczny zamroczy, Bije trzecia godzina.
Żegnam was, królowie, książęta, Cieszcie się w swém szczęściu, panięta: Już służyć nie mogę, wybieram się w drogę, Bije czwarta godzina.
Żegnam was, mitry i korony, Czekajcie swoich rządców, trony: Ja w progi grobowe zniżać muszę głowę, Bije piąta godzina.
Żegnam was, pozostali słudzy, Tak moi, jako téż i drudzy: Idę w śmierci ślady, bez waszéj parady, Bije szósta godzina.
Żegnam was, przepyszne pokoje, Już w wasze nie wnijdę podwoje: Już czas méj żałobie dał gabinet w grobie, Bije siódma godzina...”

Debiut młodej pisarki Weroniki Gogały przywiódł mi na myśl nie tylko rodzinne strony, doświadczenia dziewczęce ( przez większą część książki narratorką jest dziewczynka- autorka), ale najlepsze literackie wzorce takie jak Marquez, Myśliwski, Pavel...wszyscy oni piszą pięknie, autentycznie, prosto - nie tracąc głębi swoich refleksji - o małych społecznościach, o wsiach, o rodzinie, rodach. Piszą o sobie, o ludziach których znali. Ich tworzywem jest samo życie.
To książka o życiu i śmierci, może nawet bardziej o śmierci, bo jest ona nieproszoną główną bohaterką, o czym świadczy ostatni rozdział ( dwunasta godzina). To całkiem pusty rozdział - znakomite zakończenie - które dla mnie znaczyło: Przyszłość jest niewiadomą, a niewiadoma prowadzi do śmierci. Ten dwunasty rozdział wydał mi się milczeniem nad tym, co nieuniknione i dotyczy każdego z nas.
To świetnie napisana, momentami zabawna opowieść dziejąca się w latach dziewięćdziesiątych, potem współcześnie, autorka nazywa bohaterkę swoim imieniem i nazwiskiem - wnioskuję zatem, że inspiracją dla niej była autobiografia. Pisze o trudnych tematach z naturalnością i lekkością, którą mają dzieci.
Po trochu” jest w tym roku nominowane do nagrody NIKE i serdecznie życzę Weronice Gogoli otrzymania tej nagrody, w pełni na nią zasłużyła.
Gorąco polecam!

poniedziałek, 14 maja 2018

Olga Tokarczuk „Opowiadania bizarne”




Najnowsza książka Olgi Tokarczuk zachwyciła mnie, potrzebowałam takiej ożywczej literatury, która wzrusza, zaciekawia, budzi refleksje, przez którą nie brnie się jak przez dżunglę i która nie pozostawia w rozgoryczeniu. Uważam Tokarczuk za najlepszą współczesną polską pisarkę. W opowiadaniach widoczne są jej pasje, przeciwstawianie cywilizacji naturze, szukanie własnej tożsamości nie tylko jako człowiek, ale jako istota żywa. „Opowiadania bizarne” czyta się szybko i myśli się o nim długo po zamknięciu książki.
Napisane jak zwykle wprawnie, pełne ukrytych znaczeń, wyłaniających się spomiędzy wierszy. Większość opowiadań to historie dziejące się w bliżej niesprecyzowanej przyszłość, ich fabuły są zbudowane na obawach autorki, jej wizjach, czasami przypominały mi cykl „Hyperion” Dana Simmonsa, ale raczej ze względu na opisywaną futurystyczną rzeczywistość niż na samą treść.
Nawet pojawiła się we mnie sugestia dla autorki, by spróbowała napisać powieść dziejącą się za kilkaset lat? Fantastyka czeka na Olgę Tokarczuk, jestem pewna, że tak jak znakomicie radziła sobie z przeszłością, tak jej wyobraźnia jak prom kosmiczny zabrała by nas do zakamarków przyszłości.
Najbardziej przypadły mi do gustu dwa opowiadania. Pierwsze „Zielone dzieci” dzieje się w siedemnastowiecznej Polsce a jej bohaterem jest obcokrajowiec, lekarz królewski, który próbuje się odnaleźć w szlacheckim świecie zaścianków uwięziony przez kontuzję nogi na jakieś zapadłej wsi. Przez chwilę poczułam się jak w „Księgach Jakubowych”, ale to był tylko moment, bo autorka zgrabnie wyprowadziła mnie w las. Nie chcę zdradzać treści, ale to opowiadanie przywodzi mi na myśl jeszcze jedną książkę - „Uranię” Le Clezio, wyrażoną słowami tęsknotę za doskonałym miejscem, gdzie świadome istoty żyją wspólnie w harmonii.
Drugie ważne dla mnie opowiadanie z tego tomu to „Transfugium”- majstersztyk, napisane jak dobry wiersz. Początkowo mami niepokojem, odwodzi naszą uwagę uczuciami bohaterki, by wreszcie wstrząsnąć, wzruszyć puentą.
Gorąco polecam „Opowiadania bizarne”, czytanie ich było dla mnie doświadczeniem wielozmysłowym, totalnym - a tego właśnie szukam w sztuce.

Podsumowanie czytelnicze roku 2019

Zamknęłam rok 2019, przeczytałam w nim 63 książki wliczając tomy poetyckie. Wynik zadowalający choć nie wybitny.  Jest kilkanaście książ...