wtorek, 29 maja 2018

Jose Mauro de Vasconcelos – „Moje drzewko pomarańczowe”


„ Wszystkiego się bałem. Tata zapowiedział, że złoi mi skórę, jeśli kiedykolwiek powtórzę to co powiedziałem Jandirze. Doszło do tego, że nawet bałem się oddychać. Najlepiej było skryć się w wątłym cieniu mojego drzewka pomarańczowego.”



Ta książka mówi do mnie jak żadna inna. Jakby jej autor dzielił ze mną wrażliwość i doświadczenia. Trudno mi o niej pisać, tak jest mi bliska i jednocześnie tak wiele raniących wspomnień we mnie wywołuje. Gdybym miała wziąć ze sobą na bezludna wyspę dziesięć książek ona by się znalazła pośród nich. Tę książkę czyta się sercem, nie ma tam miejsca na intelektualne spekulacje. Główny bohater- narrator ma zaledwie pięć lat ( prawie sześć), mieszka w ubogiej dzielnicy brazylijskiego miasta, gdzie razem z licznym rodzeństwem i rodzicami żyje w nędzy. Radzi sobie jak umie z niedostatkami swojego losu, dowcipnie i inteligentnie tłumacząc sobie takie położenie. Myśli w pełen prostoty i naiwności sposób, który nie ma w sobie cienia wyrachowania czy goryczy. Zeze jest nad wiek inteligentny i pełen inicjatywy, psoci, bawi się, czasem nie zna granic w figlach robionych sąsiadom. Zwyczajny prosty chłopczyk, który ma swoje drzewo pomarańczowe i z nim rozmawia, a jednak nie zwyczajny - nadwrażliwy, czujący więcej niż inni, widzący więcej, a do tego chłopiec okrutnie bity, wręcz katowany w domu, przez ojca, starsze rodzeństwo. To opowieść o głodzie miłości. O wielkiej tęsknocie dziecięcego serca, której nie można zapełnić nawet najpiękniejszymi marzeniami. Zeze żyje w świecie swojej wyobraźni, jest tam sam z Maluszkiem, bo tak nazywa swoje drzewko pomarańczowe. Mimo wieku chłopczyk okazuje tak wiele czułości i współczucia światu, braciszkowi Luisowi, którego bawi, nauczycielce, wszystkim tym, którzy są biedniejsi od niego, ale świat nie chce mu oddać choć odrobiny dobra, nie odwzajemnia się…


Nie zagłębiając się w fabułę dodam, że wbrew wszystkiemu to nie jest do cna smutna i pesymistyczna książka. Ona ma w sobie niewinność, to tak unikalna cecha współcześnie w literaturze i w świecie, że z daleka świeci jak wielki klejnot.

To nie jest książka dla każdego, ale wysoko wrażliwi nigdy jej nie zapomną i może być dla nich ważna. Serdecznie polecam!





sobota, 26 maja 2018

Khaled Hosseini - "Tysiąc wspaniałych słońc"



Książka „Tysiąc wspaniałych słońc” Khaleda Hosseiniego to książka piękna i nie łatwa. Czytało mi się ją szybko, bo autor jest znakomitym pisarzem i szczerze polecam wszystkie jego dzieła, realia w których sytuuje swoją powieść to współczesny Afganistan, Afganistan dwudziestego wieku. Miejsce nieustannych wojen i konfliktów etnicznych, jedno z tych w których nikomu nie życzyłabym żyć. Mimo, że unikam książek o tematyce wojennej a proza Hosseiniego mogłaby się do nich zaliczać, ta książka zrobiła na mnie wielkie wrażenie, a zbrodnie i potworności w niej opisywane nie przysłoniły mi prawdziwego przesłania. Jest smutna, opowiada tragiczne losy dwóch bohaterek, jednej samotnej niewykształconej, nieślubnej córki lokalnego bogacza Mariam, a drugiej Lajli -
bystrej wychowanej w liberalnej rodzinie nauczyciela, świadomej siebie i świata. Opowieść losów każdej z nich, a potem ich wspólnych losów jest przygnębiająca,tak jak niska i niesprawiedliwa, pełna pogardy jest pozycja kobiety w tamtym wrogim świecie. Oprócz głównych bohaterek poznajemy wielu bardzo różnorodnych Afgańczyków, Tadżyków, Pasztunów- wszyscy oni rzucani są przez los i doświadczani - jak liście w czasie huraganu, żyją w niepewności nadchodzącego czasu. Niestabilność polityczna, restrykcje religijne, zwyczajne ambicje czy osobiste, egoistyczne cele wszystko to targa ludźmi żyjącymi w Kabulu. I mimo całego tego mało przyjemnego anturażu ta książka jest opowieścią o wierności sobie, o przyjaźni, solidarności, o życiu kobiet w świecie rządzonym przez mężczyzn. Nie chcę ujawniać treści, ale napiszę tylko, że czytając ją miałam wrażenie, że gorzej już nie może być, a za kilka lub kilkanaście stron okazywało się, że myliłam się i że piekło jednak nie ma dna.
To piękna opowieść, napisana w najlepszym wschodnim stylu, smutna, wzruszająca, niezbyt optymistyczna, ale pozostawiająca czytelnika z światełkiem nadziei. Uderzyła mnie prawda tej historii, ona stanowi wartość nie do przecenienia. Jeśli czytać książki- to tylko takie.
Polecam z całego serca!

Michel Rostain - „Syn”




Książkę „Syn” Michel’a Rostain’a dostałam w prezencie od bliskiej osoby, chyba tak właśnie powinno się otrzymywać tę książkę. To intymna, wzruszająca opowieść o przeżyciach ojca, potem także matki po niespodziewanej śmierci dwudziestojednoletniego syna. Autor książki jest filozofem i reżyserem teatralnym, powieść nie jest owocem jego wyobraźni, ona zdarzyła się naprawdę. Wszystkie postaci są prawdziwe, wszystkie myśli i uczucia też. Wiedza o tym zmienia odbiór tej książki. Narracja prowadzona jest dość nietypowo, zza kadru, narratorem jest nieżyjący syn Lion, to on ogląda rozpacz najbliższych, ich gorączkowe poszukiwania śladów po nim, on słyszy ich dialogi i myśli. Po lekturze tej książki uderzyła mnie świadomość kruchości naszego życia, także życia tych których kochamy… Książka ”Syn” jest piękną pełną zmiennych uczuć opowieścią ojca w żałobie, ojca, który odnajduje swojego syna, któremu poświęcił zbyt mało czasu, co nieustannie sobie wyrzuca, po śmierci. Znajdziemy tam wiele przemyśleń, ale też relacji, snów, przeżyć, to nie jest książka dla miłośników szybkiej akcji, ale dla tych którzy szukają w książkach prawdy o życiu.

Mnie bardzo się podobała, za autentyczność, za bezpretensjonalność, żywe emocje, za ból i za radość wyzwolenia. Po lekturze miałam wiele przemyśleń, dwiema się podzielę z Wami.

Nigdy nie wiemy kiedy widzimy kogoś po raz ostatni.
Nigdy nie wiemy kiedy przyjdzie po nas śmierć, dlatego warto żyć świadomie.





Jonathan Carroll - „Kości księżyca”




Skończyłam właśnie czytać „Kości księżyca” Jonathana Carrolla, po raz chyba piąty, ale od przynajmniej piętnastu lat pierwszy. Nieco obawiałam się odbioru tej książki, która była na liście moich ulubionych w czasie gdy miałam dwadzieścia lat. W ubiegłym roku zrobiłam eksperyment i sięgnęłam po bardzo wielu latach po „Dziecko na niebie” tego autora i byłam mocno rozczarowana. Co oczywiste odbiór poprzez przeżyte lata i doświadczenia bardzo się zmienił. Był czas, że pochłaniałam wszystkie książki Carrolla, które tylko się ukazały: „Śpiąc w płomieniu”, „Głos naszego cienia”, „Kraina chichów” ( moja najbardziej ulubiona”, „Muzeum psów”, „Poza ciszą”, „Na pastwę aniołów”, „Czarny koktajl”…

Książkę „Kości księżyca” poznałam w szczególnych okolicznościach, było to w czasach kiedy Carroll był dla nas guru magicznego realizmu zaraz po Marquezie, na początku lat dziewięćdziesiątych, długo wtedy dyskutowaliśmy przy winie o jego wizji świata. Właśnie w owym czasie przyszedł do mnie kolega i powiedział, wiesz przeczytałem właśnie książkę o tobie. Co? Wykrzywiłam się z niedowierzaniem. Kiedy sięgnęłam po tę małą pomarańczowa książeczkę z serii Salamandra ( co to była za seria!) dowiedziałam się co miał na myśli.

Główna bohaterka – Cullen James jest młodą mamą, która śni nadzwyczaj realistyczne seryjne sny, jej wyobraźnia przechodzi wszelkie granice i zachwyca czytelnika. Ja też miewam takie sny, zapisuję je w dzienniku snów, który prowadzę od 1992 ego roku, wśród moich znajomych funkcjonuje nawet powiedzenie: „Mieć sny jak Zuza.”

Ta książka dzieje się w dwóch światach równocześnie, realnym, w którym poznajemy życie Cullen i w jej snach, które są jak surrealistyczna bajka. Ogromne zwierzęta, symbole i znaki, które tylko ona rozumie, wyzwania, wszystko to czeka na nią w Randui, sennym świecie, który systematycznie odwiedza i gdzie spotyka swojego synka Pepsi, choć w realu jest mamą małej dziewczynki. Życie Cullen, to zwyczajne zaczynają mieszać się z sennym, pojawiają się dziwne postaci i wydarzenia, które występują też w Randui. Nie ujawniając fabuły powiem tylko, że to książka którą czyta się szybko, z przyjemnością, prowokuje do myślenia, ale nie jest to w żaden sposób książka trudna czy filozoficzna. Jest piękna poprzez sny bohaterki, jej sposób patrzenia na świat. Beż wątpienia ta książka w jakiś sposób mnie ukształtowała, czytając z zadziwieniem odkryłam ile wspólnego ma ze mną i moim pisaniem. Połknęłam ją w jeden wieczór, pozostawia po sobie lekki przyjemny smak, sama jest trochę jak kolorowy piękny sen, po którym budzę się i uśmiecham sama do siebie. To piękna i wzruszająca opowieść. Polecam serdecznie „Kości księżyca”!






piątek, 25 maja 2018

Michael Ende – „Nie kończąca się historia”




Prawie wszyscy znamy ekranizację tej powieści, ale mało kto sięgnął po książkę. A książka jest inna niż film, mądrzejsza, bogatsza, trochę smutna, trochę straszna, ale poruszająca i głęboka.

Jak pamiętacie głównym bohaterem jest Bastian, w książce gruby, niedorajda i pośmiewisko klasowe, żaden tam typ bohatera. Chłopiec kradnie z antykwariatu księgę oprawioną w jedwab z dwoma splecionymi wężami na okładce. Zaszywa się z nią na strychu szkoły i porywa go świat wyobraźni. To co się dzieje potem jest marzeniem wielu samotnych dzieci.Przeżywa wewnątrz Fantazjany- krainy fantazji niecodzienne przygody. Odwiedza trudne do opowiedzenia tereny, zaprzyjaźnia się z istotami nie do pojęcia.

Treść filmu odbiega od książki i zawiera zaledwie malutki fragment jej fabuły, nieco ją przekłamując.Książka ma 473 strony i film ma się do niej jak wąski plasterek do piętrowego tortu.

To jest powieść o dojrzewaniu, o samoprzemianie, o dorastaniu do bycia sobą, o przekraczaniu własnych granic, o szukaniu tożsamości i tego co naprawdę ważne. Podróże i przygody Bastiana są metaforą mitycznej podróżny bohatera. Pod tym względem to książka inicjacyjna i istotna. Trzeba jednak umieć ją czytać. Potrzebne jest otwarte serce, na ten czas trzeba schować analityczny umysł, ocenianie stylu autora itd.

Zachwyciły mnie opisy Fantazjany, wiele tajemniczych miejsc, których nie ma na filmie ( srebrne miasto Amarganath na środku fioletowego jeziora łez, Pustynia Barw…). Opisuje losy Bastiana już po ocaleniu tej krainy nie pojawiające się na ekranie. Właściwie można powiedzieć, że książka toczy się przede wszystkim po wydarzeniach, które kończą film. Dlatego bardzo ciepło polecam ją wszystkim sympatykom filmu.

W Polsce było kilka wydań tej powieści dla dzieci i młodzieży ( ale i dorośli mogą ją czytać z pożytkiem i bez poczucia nudy), pierwsze, przepiękne z ilustracjami Antoniego Boratyńskiego ukazało się jeszcze nim film wszedł do kin. Jestem szczęśliwą posiadaczką tego wydania, obecnie bardzo rzadko spotykanego.

Autor „Nie kończącej się historii” Michel Ende napisał wiele książek dla dzieci i wszystkie mają parę wspólnych cech- nadzwyczajne bogactwo świata, w którym się dzieją, opisane iście malarskim stylem i głęboką mądrość, ukrytą gdzieś między wierszami, nienachalną i pozbawioną dydaktycznej goryczki.

Do jednych z moich ulubionych książek tego autora należy książka”Momo”, którą również gorąco polecam. „Nie kończąca się historię” czytałam mojemu dziesięcioletniemu synowi i dużo rozmawialiśmy o niej, to jedna z takich lektur, która pozostaje w młodym człowieku na zawsze, odciska znak Aurynu w jego sercu, pozostawiając świadomość, że świat ludzi ( świat realny) jest spleciony ze światem fantazji i czasami drogi do zrozumienia siebie i swoich problemów znajdują się w rzadko uczęszczanych zakątkach wyobraźni.

Polecam z całego serca!



czwartek, 24 maja 2018

Joanna Bator - „Ciemno, prawie noc”


„Trupa zeżarli. Czasem tak bywa w kraju nad Wisłą” Sama nie wiem jak to się stało, że sięgnęłam po tę książkę. Może pchnęła mnie ku niej moja potrzeba czytania współczesnych polskich pisarzy, zwłaszcza tych, którzy zyskali uznanie. Ta książka otrzymała nagrodę Nike w 2013 roku. To pokaźna powieść - ponad pięćset stron. Do tego główny wątek jest kryminalny. Przyznam, że niechętnie czytam kryminały…a już zupełnie nie czytam thrillerów. „Dosyć ma dzień swojej biedy” jak mówił Jezus, a ja nie szukam książek generujące strach i stres. Mimo to tę przeczytałam. Dziennikarka z Warszawy przyjeżdża do Wałbrzycha by napisać reportaż o ginięciu dzieci. Alicja Tabor, bo tak się nazywa główna bohaterka, pochodzi z miasta, do którego wyrusza. Jej powrót to nie tylko praca, to zmierzenie się z trudną przeszłością swoją i nieżyjącego rodziny. Nie chcę zdradzać fabuły, bo wyjątkowo tego nie znoszę w recenzjach. To książka drzewo, ma konstrukcję kasetkową. Taka konstrukcja to spore wyzwanie dla autora, a dla czytelnika istna uczta opowieści. Jedna otwiera kolejne, główna bohaterka zbiera opowieści, jak ślady, próbując na ich podstawie zrozumieć prawdę o tym, co się dzieje w Wałbrzychu. Książka Joanny Bator to dżungla opowieści, przerażających, gorzkich, okrutnych. Autorka pisze sprawnie, obnażając wszystkie ludzkie słabości, zaglądając w podświadomość bohaterów, wywlekając ich najbardziej plugawe pragnienia i brudne sprawy, smutne stare historie. Trudno wprost opisać ile potworności i krzywd mieści w sobie „Ciemno, prawie noc”. Znakomita książka, ale jest w niej tyle ludzkiej polskiej ciemnoty, tyle najgorszych wynaturzeń, że nie łatwo mi to było czytać. Wciąż powracający motyw okrutnego seksualnego znęcania się nad dziećmi, prawie wszystkie dzieci ( oprócz Alicji) doświadczają męki z rąk pedofilów i ludzkich potworów ( Kotojadów) . Osobiście uważam, że autorka nieco przesadziła z ilością tych molestowanych i maltretowanych dzieci. Nie potrzebna była taka eskalacja. Motywem, który bardzo mi się spodobał jest nieformalna organizacja Kociar - pań opiekujących się kotami, które mają tajemne kryjówki i szczególne umiejętności. I Kotojady, jako określenie osób będących we władaniu ciemnych mocy umysłu, nie znających żadnych świętości, znajdujących zadowolenie w krzywdzeniu bezbronnych. Trudno mi pisać o tej książce. Tytuł znakomicie oddaje atmosferę książki, to noc w każdym człowieku, historia o ludziach potworach, nie tylko tych którzy wykorzystują dla swojej chuci dzieci, ale także tych zwyczajnych, emerytowanych nauczycielek, mam z dziećmi i reklamówkami, ludziom którzy dają się się manipulować oszustom, poprzez idee i religie. „Dlaczego Kotojady wyglądają tak jak my? Bo oni są tacy jak my.” (…) „Nic nie rozumieliśmy (…) ale to czego nie rozumieliśmy okazało się jeszcze gorsze.” To powieść o oceanie plugawości, który drzemie w każdym. Straszna, wstrząsająca. Znakomicie napisana, pełna fantazji ( bo element wyobraźni i nadzwyczajnych okoliczności) jest ważnym elementem koloryzującym tą dżunglę opowieści. Gorąco polecam, ale z zastrzeżeniem, że to nie jest książka dla bardzo delikatnych. Powstaje film polski na podstawie tej książki, choć trudno mi sobie wyobrazić, że bogactwo i wielowymiarowość tej książki mogłaby zostać zamknięta w jakimkolwiek obrazie.

piątek, 18 maja 2018

Jerzy Ficowski – „Demony cudzego strachu”




Książka „Demony cudzego strachu” to opowieści o cygańskich przygodach autora, o jego niezwykłych znajomych, którzy pomogli mu zbliżyć się do hermetycznej społeczności romskiej. To nie jest powieść beletrystyczna, raczej garść opowiadań, każde poświęcone innej osobie czy zdarzeniu. Ficowski jest lepszym poetą niż prozaikiem zatem nie mogę napisać, że znakomicie napisana, ale przecież tu nie chodziło o formę tylko treść! Momentami ciężko mi się to czytało.
Książka wydana w 1984 roku, jeszcze za życia Bronisławy Wajs ( Papuszy). Dla sympatyków i pasjonatów tematyki romskiej ta lektura na pewno będzie inspirującym źródłem wiedzy, dowcipna, pisana z pewnym dystansem, ale i znajomością tematu, bowiem Jerzy Ficowski wiele długich lat jeździł z taborami cygańskimi i wiódł życie Cygana. Książka zawiera wiele opowieści, mnie szczególnie spodobała się to dotycząca słowa Morkosz - słowa, którego użył w swoim wierszu (jeszcze przedwojennym) Gałczyński, a który rzekomo miał po cygańsku znaczyć miłość. Ficowski prowadzi prawdziwe lingwistyczno - historyczne śledztwo w tej sprawie, bo w żadnym znanym mu języku ani dialekcie Cyganów nie ma takiego słowa. Wynik owej detektywistycznej sprawy jest zaskakujący i zabawny.
„Demony cudzego strachu” pokazują nie tylko życie Cyganów, jakim poznał je Ficowski, ale też nastawienie polskiego społeczeństwa do narodu włóczęgów. Ta książka to też świetne źródło historyczne, autor opisuje w niej nieistniejące już zwyczaje społeczne, wierzenia, zabawy, obyczaje pogrzebowe a wszystko to czyni przez pryzmat historii ludzi, których znał. To nie jest książka o Papuszy, ale o świecie z którego się wywodziła, o jego przemianach powojennych, o rodach, zależnościach, kodeksie etycznym. Opisuje konkretne sprawy, konkretne problemy, z którymi autor się zetknął. A czasy, w których żył były ciekawe, przyjemnie bowiem było wymieniać korespondencję z Julianem Tuwimem i umówić się na herbatę z Gałczyńskim, przyjemnie czuć wiatr we włosach pędząc na koniu z cygańskim taborem przez lasy. Zachęcam do lektury pasjonatów tematu!

Jadą wozy kolorowe taborami
jadą wozy kolorowe wieczorami
może z liści spadających im powróży
wiatr cygański wierny kompan ich podróży
zanim ślady wasze mgła mi pozasnuwa
odpowiedzcie mi Cyganie jak tam u was jest

U nas wiele i niewiele bo w sam raz
u nas czerwień, u nas zieleń, cieni blask
u nas błękit, u nas fiolet, u nas dole i niedole
ale zawsze kolorowo jest wśród nas

Jada wozy kolorowe taborami
ej, Cyganie, tak bym chciała jechać z wami
będę sobie mieszkać kątem przy muzyce
będę słuchać opowieści starych skrzypiec
ciepłym wiatrem wam podszyję stare płótno
co mi dacie, żeby już nie było smutno mi?

Damy wiele i niewiele bo w sam raz
damy czerwień, damy zieleń, cieni blask
damy błękit, damy fiolet, damy dole i niedole
ale będzie kolorowo pośród nas


No i pojechałam z nimi na kraj świata
wiatr warkocze mi rozplatał i zaplatał
i zbierałam dzikie trefle, leśne piki
i bywałam gdzie rodziły się muzyki
i odwiedzam z Cyganami chmurne kraje
i kolory szarym ludziom darmo daje dziś

Weźcie wiele i niewiele bo w sam raz
komu czerwień, komu zieleń, cieni blask
komu fiolet, komu błękit, komu echo tej piosenki
nim odjedzie z Cyganami w czarny las”
( tekst piosenki Jerzy Ficowski)

Weronika Gogola - „Po trochu”



Lektura tej książki była dla mnie szczególna, osobista. Mimo, że od autorki dzieli mnie więcej niż pokolenie, tak się składa, że i ja, podobnie jak ona, wychowywałam się w niewielkiej małopolskiej miejscowości, ludzie tam mówili podobnie i panowały podobne zwyczaje. Dom, w którym rosłam był wielopokoleniowy i o każdej z moich ciotek i wujków mogłabym opowiadać długo. Zacznę od początku. Książkę „ Po trochu” autorka podzieliła na dwanaście godzin ( rozdziałów) będących nawiązaniem do pieśni żałobnej, którą przytacza w przedsłowiu. Dobrze znam tę pieśń. Na pogrzebie mojego dziadka Klimka w 1992 roku śpiewak ludowy z Kasiny Wielkiej śpiewał ją przez całą drogę z domu na cmentarz swoim mocnym niskim głosem. ( To była bardziej rozbudowana wersja niż ta cytowana poniżej)

Żegnam cię, mój świecie wesoły, Już idę w śmiertelne popioły; Rwie się życia przędza, śmierć mnie w grób zapędza, Bije pierwsza godzina.
Żegnam was, rodzice kochani, Znajomi, krewni i poddani: Za łaskę dziękuję, z opieki kwituję, Bije druga godzina.
Żegnam was, mili przyjaciele, Mnie pod głaz czas grobowy ściele: Już śmiertelne oczy sen wieczny zamroczy, Bije trzecia godzina.
Żegnam was, królowie, książęta, Cieszcie się w swém szczęściu, panięta: Już służyć nie mogę, wybieram się w drogę, Bije czwarta godzina.
Żegnam was, mitry i korony, Czekajcie swoich rządców, trony: Ja w progi grobowe zniżać muszę głowę, Bije piąta godzina.
Żegnam was, pozostali słudzy, Tak moi, jako téż i drudzy: Idę w śmierci ślady, bez waszéj parady, Bije szósta godzina.
Żegnam was, przepyszne pokoje, Już w wasze nie wnijdę podwoje: Już czas méj żałobie dał gabinet w grobie, Bije siódma godzina...”

Debiut młodej pisarki Weroniki Gogały przywiódł mi na myśl nie tylko rodzinne strony, doświadczenia dziewczęce ( przez większą część książki narratorką jest dziewczynka- autorka), ale najlepsze literackie wzorce takie jak Marquez, Myśliwski, Pavel...wszyscy oni piszą pięknie, autentycznie, prosto - nie tracąc głębi swoich refleksji - o małych społecznościach, o wsiach, o rodzinie, rodach. Piszą o sobie, o ludziach których znali. Ich tworzywem jest samo życie.
To książka o życiu i śmierci, może nawet bardziej o śmierci, bo jest ona nieproszoną główną bohaterką, o czym świadczy ostatni rozdział ( dwunasta godzina). To całkiem pusty rozdział - znakomite zakończenie - które dla mnie znaczyło: Przyszłość jest niewiadomą, a niewiadoma prowadzi do śmierci. Ten dwunasty rozdział wydał mi się milczeniem nad tym, co nieuniknione i dotyczy każdego z nas.
To świetnie napisana, momentami zabawna opowieść dziejąca się w latach dziewięćdziesiątych, potem współcześnie, autorka nazywa bohaterkę swoim imieniem i nazwiskiem - wnioskuję zatem, że inspiracją dla niej była autobiografia. Pisze o trudnych tematach z naturalnością i lekkością, którą mają dzieci.
Po trochu” jest w tym roku nominowane do nagrody NIKE i serdecznie życzę Weronice Gogoli otrzymania tej nagrody, w pełni na nią zasłużyła.
Gorąco polecam!

poniedziałek, 14 maja 2018

Olga Tokarczuk „Opowiadania bizarne”




Najnowsza książka Olgi Tokarczuk zachwyciła mnie, potrzebowałam takiej ożywczej literatury, która wzrusza, zaciekawia, budzi refleksje, przez którą nie brnie się jak przez dżunglę i która nie pozostawia w rozgoryczeniu. Uważam Tokarczuk za najlepszą współczesną polską pisarkę. W opowiadaniach widoczne są jej pasje, przeciwstawianie cywilizacji naturze, szukanie własnej tożsamości nie tylko jako człowiek, ale jako istota żywa. „Opowiadania bizarne” czyta się szybko i myśli się o nim długo po zamknięciu książki.
Napisane jak zwykle wprawnie, pełne ukrytych znaczeń, wyłaniających się spomiędzy wierszy. Większość opowiadań to historie dziejące się w bliżej niesprecyzowanej przyszłość, ich fabuły są zbudowane na obawach autorki, jej wizjach, czasami przypominały mi cykl „Hyperion” Dana Simmonsa, ale raczej ze względu na opisywaną futurystyczną rzeczywistość niż na samą treść.
Nawet pojawiła się we mnie sugestia dla autorki, by spróbowała napisać powieść dziejącą się za kilkaset lat? Fantastyka czeka na Olgę Tokarczuk, jestem pewna, że tak jak znakomicie radziła sobie z przeszłością, tak jej wyobraźnia jak prom kosmiczny zabrała by nas do zakamarków przyszłości.
Najbardziej przypadły mi do gustu dwa opowiadania. Pierwsze „Zielone dzieci” dzieje się w siedemnastowiecznej Polsce a jej bohaterem jest obcokrajowiec, lekarz królewski, który próbuje się odnaleźć w szlacheckim świecie zaścianków uwięziony przez kontuzję nogi na jakieś zapadłej wsi. Przez chwilę poczułam się jak w „Księgach Jakubowych”, ale to był tylko moment, bo autorka zgrabnie wyprowadziła mnie w las. Nie chcę zdradzać treści, ale to opowiadanie przywodzi mi na myśl jeszcze jedną książkę - „Uranię” Le Clezio, wyrażoną słowami tęsknotę za doskonałym miejscem, gdzie świadome istoty żyją wspólnie w harmonii.
Drugie ważne dla mnie opowiadanie z tego tomu to „Transfugium”- majstersztyk, napisane jak dobry wiersz. Początkowo mami niepokojem, odwodzi naszą uwagę uczuciami bohaterki, by wreszcie wstrząsnąć, wzruszyć puentą.
Gorąco polecam „Opowiadania bizarne”, czytanie ich było dla mnie doświadczeniem wielozmysłowym, totalnym - a tego właśnie szukam w sztuce.

środa, 9 maja 2018

Angela Carter – "Magiczny sklep z zabawkami"


To naprawdę urocza książka dla młodych dziewcząt, rzecz w tym, że ja jestem na nią już zbyt cyniczna. Autorka pisze obrazowo, bogato, buduje atmosferę i wciąga czytelnika w świat Melanii - głównej bohaterki. Momentami czułam się jakbym czytała „Anię z Zielonego Wzgórza”, a momentami „Małą księżniczkę”, akcja niespieszna, taka jak lubię. Bohaterowie młodzi, tragiczni, tak jak lubię. Styl autorki piękny, bizantyjski bogactwem wizji, też to lubię.
Co więc było nie tak?
Może znacie takie książki gdzie czytając myślicie: „O! Za chwilę się zacznie!”? Myślałam tak, przez całe 248 stron, rzecz w tym, że się nic nie zaczęło.
Mam ambiwalentne uczucia co do tej książki - w zasadzie mi się podobała, ale jest jak wydmuszka, bardzo ładna ale pusta. Nie znalazłam w niej nic dla siebie, tylko bardzo dobrze technicznie namalowany obraz. To dla mnie za mało.
Tematem książki jest życie trójki dzieci, wychowanych w komforcie, które po śmierci rodziców trafiają do nieznanego wuja – twórcy precyzyjnych staroświeckich zabawek. Dom wuja to schronienie także dla osieroconych młodzieńców z Irlandii, braci ciotki. Panują tam surowe zasady i mroczna atmosfera. Możemy obserwować, jak dorastające dzieci tracą poczucie bezpieczeństwa, niewinność, grunt pod nogami. Wuj jest psychopatą terroryzującym cały swój mały świat. Bardzo ciekawie, realistycznie nakreślone postacie, polubiłam je serdecznie, trzeba przyznać autorka umie budować napięcie, ale mam wrażenie, że nie wie potem co z tym napięciem zrobić. Obiektywnie to dobra książka, zwłaszcza jako antidotum dla układu nerwowego po przeczytanych sześciu thrillerach, ale mnie nie zaciekawiła. Zostawiła mnie z pytaniem: Co się stało z Jonatanem? ( brat głównej bohaterki).
Czy polecam? Sama nie wiem.

sobota, 5 maja 2018

Haruki Murakami - „Mężczyźni bez kobiet”




Siedem opowiadań znajdujących się w tomie „Mężczyźni bez kobiet” jest jak wykwintna przekąska. Czyta się lekko, przyjemnie, pozostawia po sobie wiele smaku, wrażeń, przemyśleń. Uważam autora za pisarza, który dobrze odnajduje się w krótszych formach. Tym razem tematem opowieści są kobiety, ale nie jako bohaterki, ale raczej kontekst życiowy mężczyzny, jako treść, która czasem się wymyka, a czasem pozostaje jedynie wyobrażeniem, marzeniem. Historie bohaterów są ciekawe, różnorodne, mówią o mężczyznach w różnym wieku i z odmiennym bagażem doświadczeń. Szczególnie ujęły mnie trzy spośród tych opowieści, choć wszystkie zasługują na uznanie.

Pierwsza, o której chcę wspomnieć - „Niezależny organ”, mówi o chirurgu plastycznym, człowieku wolnym z wyboru, całe życie wiodącym żywot hedonisty, stroniącym od zobowiązań i odpowiedzialności związanych z poważnym związkiem z kobietą, który nieoczekiwanie się zakochuje na stare lata. Brzmi banalnie? Może komuś przypomniała się krótka powieść Marqueza „Rzecz o moich smutnych dziwkach”? Nic z tych rzeczy. U Murakamiego nie ma banału, podobnie jak Marquez dowodzi swojego kunsztu pisarskiego, podejmując zwykłe tematy w niezwykły sposób, nie szukając wydumanej oryginalności, ale zagłębiając się w nie, tak, że stają się czymś między impresją zmysłowości a filozoficzną zagadką.

Druga opowieść- „Szecheryzada”, która bardzo mi się podobała, to historia przedziwnej relacji kobiety, której imienia nawet nie poznajemy i jej podopiecznego i kochanka, a jednocześnie słuchacza. Mowa o współczesnej japońskiej Szecheryzadzie, która obdarza opowieściami, swoim ciałem i opieką samotnego mężczyznę, ale jak to bywa w baśniach warunki tej relacji, jej przebieg i zakończenie zasnuwa tajemnica, której nie umieją objąć wyobrażeniem nawet sami bohaterowie.

Szczególnie uwiodła mnie też niepozorna historia zatytułowana „Kino”- o losach pewnego właściciela baru, ocierająca się o magię, zawierająca w sobie kilka przeniesionych na współczesny grunt postaci bogiń z panteonu japońskiego, głęboko symboliczna i piękna.

To książka którą warto przeczytać z wielu powodów, czy ktoś lubi czy nie lubi autora znajdzie tam wiele literackich smaczków, sporą dawkę refleksji nad życiem i relacjami damsko - męskimi. Murakami pisze o tym bez patosu, idealizacji, prosto, pięknie i czytelnie. Gorąco polecam!

środa, 2 maja 2018

Jose Carlos Somoza - „Tetrameron"




Z twórczością tego hiszpańskiego pisarza urodzonego na Kubie zetknęłam się po raz pierwszy. Jak doczytałam po zakończeniu lektury ten płodny autor, zaledwie dziesięć lat ode mnie starszy, doczekał się wydania wielu książek w Polsce. Między innymi ukazały się: „Przynęta”, „Klucz do otchłani”, „Zygzak”, „Szczegół. Trzy krótkie opowieści”, „Szkatułka z kości słoniowej”.
„Tetrameron to książka, która mnie zdziwiła. Na początku myślałam, że mi się nie podoba, byłam zagubiona, nawet zażenowana, potem, miałam poczucie, że nic nie rozumiem, a pod koniec zaczęłam się dobrze bawić i ostatecznie przyznam, że czasu spędzonego z nią nie uważam za zmarnowany. Książka jest niepozorna, raptem 241 stron, napisana przejrzyście, momentami przywodziła mi na myśl andaluzyjskie koronki.

To nie jest książka do rozumienia. Ona jest jak dziwaczny długi sen, połączony z innymi snami. Pod względem kasetkowej konstrukcji przypominała moje „Drzewo opowieści”, choć traktuje o czymś całkiem innym, to jednak podobnie jak w książce mojego autorstwa, treścią książki są same opowieści. Główną bohaterką nie wydaje się wcale dwunastoletnia uczennica Soledad ( Samotność), która uciekła z wycieczki, ale sam Tetrameron- magiczna, zwariowana grupa czworga wiecznych gawędziarzy. A może bohaterami są same opowieści? Jeśli można mówić o akcji przy tak dziwnej formie to trzeba przyznać, że toczy się sennie, cały czas dając czytającemu poczucie poruszania się we śnie, gdzie granice między realnością a fantasmagorią są zatarte. Ta powieść to w zasadzie wiele opowieści, spiętych fabularną klamrą. Podoba mi się wrażenie, że opowieść toczy się sama a autor dopiero jej doświadcza litera po literze, jak czytelnik, że historia powstaje w trakcie czytania. To książka dla miłośników surrealizmu, obdarzonych zamiłowaniem do badania snów i tropieniem śladów, także tych wiodących w nieznane a nawet do nikąd.
Jako podsumowanie lub zachęta cytat, który oddaje ducha „Tetrameronu”:

„Wyobraź sobie, że przemierzasz labirynt, który sama tworzysz wędrując. Jeżeli nie postąpisz naprzód, nigdy nie znajdziesz wyjścia, bo nie będzie ono istniało. Jeżeli się cofniesz, wszystko to, co stworzyłeś zmieni się w przeszkodę. A jeżeli wreszcie znajdziesz wyjście, jaka to będzie satysfakcja- skoro wiesz, że sama stanowiłaś tę drogę.”

Podsumowanie czytelnicze roku 2019

Zamknęłam rok 2019, przeczytałam w nim 63 książki wliczając tomy poetyckie. Wynik zadowalający choć nie wybitny.  Jest kilkanaście książ...