Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Nobel. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Nobel. Pokaż wszystkie posty
piątek, 8 lutego 2019
"Wyprawa na wschód" nie tylko Hermana Hessego
Ponieważ głosowanie nie wyłoniło żadnej książki, bo każdy z kilku głosujących miał odmienne zdanie, sama zdecydowałam napisać słów kilka o "Wyprawie na wschód".
Książka Hermana Hessego o tym tytule to niewielka broszurka, ale nie ma to znaczenia, wobec faktu, że uważana jest za jedną z najlepszych dzieł tego autora. Postanowiłam w tym poście napisać nie tyle o samej treści książki, co fenomenie, o którym traktuje.
Czym bowiem jest mistyczna wyprawa na wschód? Nie chodzi tu o kierunek, ani o eksplorację nieznanych, egzotycznych krain, wyprawa na wschód to wyprawa do wnętrza siebie. W tym sensie właśnie opisuje Hesse tajemne Bractwo, dążące do głębokiego samopoznania i realizacji, gdyby nie masoński anturaż skojarzenie z buddyjską praktyką byłoby całkiem na rzeczy.
Nasz bohater przywołuje w pamięci odbytą wiele lat wcześniej, w swojej młodości, zadziwiająca wyprawę do świątyni na wschodzie (do której grupa duchowych wędrowców zresztą wcale nie doszła) próby jakim byli poddawani, święta, rytuały, cuda.
Jako żywo kojarzy mi się to z inną książką, którą przeczytałam ostatnio - "Podróż do Lhasy" A. David- Neel. Mimo, że autorka przemierza autentyczne bezdroża Dachu Świata i dociera do miejsc, w których nigdy nie stał żaden Europejczyk, mimo najprzeróżniejszych przygód jej wyprawa ma wymiar duchowy. W głębi serca czuje się buddystką, ba nawet Tybetanką, jej droga do serca Tybetu jest w istocie droga do wewnętrznego domu. Wyprawa młodych adeptów Bractwa opisana przez Hessego pomimo podobieństw zasadniczo różni się od podróży francuskiej orientalistki.
Młodzi wędrujący po wsiach, lasach i polach, doświadczający bachicznych, pogańskich rytuałów są sterowani przez swoich zwierzchników, w zakamuflowany sposób, by ulegli złudzeniu, że sami decydują o swojej drodze. Aleksandra wędruje tam gdzie chce. Nic nie może stanąć jej na drodze, wymyka się rozbójnikom i żołnierzom, nie rzadko za cenę nadrabiania wielu kilometrów, albo przejścia przez surowe, groźne tereny. Co ciekawsze czytając biografię podróżniczki natknęłam się na informację, że w młodości fascynowała się okultyzmem i sama należała do Towarzystwa Teozoficznego. I mimo, że prezentowała typ człowieka zdeterminowanego, który w takiej hermetycznej społeczności mógłby odnieść wielki sukces ( niektórzy porównywali jej charyzmę do charyzmy Bławatskiej) nie zrobiła tego, wycofała się w przekonaniu, że nie interesuje ją pogoń za iluzjami. W tym sensie zwyciężyła.
Bohater Hessego, który po latach odnajduje ponownie Bractwo też musi przejść próbę, podobnie jak Aleksandra na najwyżej położonym płaskowyżu, tak i on musi pokonać sam siebie, swoje wyobrażenia o sobie, pseudo tożsamość - którą sam sobie nadał lub nadali mu ją inni. Aby zwyciężyć, musi niejako wrócić do korzeni, do prawdy, która bywa przykra i niewygodna. Dowiadujemy się, jak dalece inne siły, czy to rodzina, społeczeństwo, ( w tym przypadku Bractwo) nami sterują. Szymborska napisała kiedyś:
"Tyle wiemy o sobie ile nas sprawdzono" - ten cytat idealnie pasuje jako motto zarówno "Podróży na wschód" Hessego jak i "Podróży do Lhasy" David- Neel. A sama metafora wędrówki odnosi nas do prawy o wewnętrznym rozwoju, o drodze do samozrozumienia. I o tym właśnie są obie te książki.
"Podróż na wschód" - Herman Hesse
"Podróż do Lhasy" - A. David- Neel
Polecam obie książki!
piątek, 28 grudnia 2018
Kazuo Ishiguro - ”Nie opuszczaj mnie”
To nie jest romantyczna książka o miłości, zamiast słodkich historii znalazłam tam odwieczne pytania o człowieczeństwo, o prawo do ingerencji w naturę? O kondycję człowieka? Co sprawia, że jesteśmy ludźmi: miłość, sztuka, wolność?
To historia, która zaczyna się w osobliwej, elitarnej szkole, początkowo są to opowieści o przeszłości bohaterów, zwyczajne, a jednak ważne. Drobne przeżycia, które wywierają wpływ na nasze relacje z innymi, wspomnienia, lęki. Narratorką jest dorosła Kath, która snuje opowiadania o czasach szkolnych. Po pierwszych stu stronach pomyślałam: „Ta książka to coś jak „Buszujący w zbożu””.
Bardzo się pomyliłam, im więcej dowiadujemy się o szkole z internatem w Hailsham, tym bardziej włos jeży się nam na karku. Zaczyna być mrocznie i dalej tylko to wrażenie będzie się nasilało. Ludzkie uczucia, subtelne relacje, niewinne problemy, nadzieje wszystko to zmienia się wraz z dojrzewaniem trójki bohaterów Kath, Ruth i Tommy’ego. Dojrzewaniem do wiedzy i prawdy.
Bardzo się pomyliłam, im więcej dowiadujemy się o szkole z internatem w Hailsham, tym bardziej włos jeży się nam na karku. Zaczyna być mrocznie i dalej tylko to wrażenie będzie się nasilało. Ludzkie uczucia, subtelne relacje, niewinne problemy, nadzieje wszystko to zmienia się wraz z dojrzewaniem trójki bohaterów Kath, Ruth i Tommy’ego. Dojrzewaniem do wiedzy i prawdy.
„Nie opuszczaj mnie” ukazała się w 2005 roku, to futurystyczna fikcja albo świat alternatywny, przynajmniej taką mam nadzieję. Jest piękna, mocna, momentami bezlitosna (ten sposób przedstawienia kojarzy mi się z „Podręczną” Atwood), jakby sięgała gdzieś bardzo, bardzo głęboko ze swoim pytaniem o to kim jest człowiek, co czyni go lepszym, co czyni człowieka człowiekiem?
Nie chcę ujawnia zbyt wiele fabuły, bo mistrz Ishiguro kilka razy mnie zadziwił w trakcie lektury i nie pozbawię was dreszczyku zaskoczenia.
Literatura najwyższych lotów, pod każdym względem. To bardzo smutna książka, ale z pewnością jedna z najlepszych jakie w tym roku czytałam.
Nasuwa mi się też analogia do filmu „Atlas chmur” i jednej z przedstawionej tam wizji przyszłości. Na podstawie książki „ Nie opuszczaj mnie” nakręcono film, który miał swoją premierę w 2011 roku.
Boję się tej wizji, którą opowiada Kazuo Ishiguro, mogę mieć tylko nadzieję, że się nie spełni.
Polecam prozę Kazuo Ishiguro, a szczególnie „Nie opuszczaj mnie”
Nie chcę ujawnia zbyt wiele fabuły, bo mistrz Ishiguro kilka razy mnie zadziwił w trakcie lektury i nie pozbawię was dreszczyku zaskoczenia.
Literatura najwyższych lotów, pod każdym względem. To bardzo smutna książka, ale z pewnością jedna z najlepszych jakie w tym roku czytałam.
Nasuwa mi się też analogia do filmu „Atlas chmur” i jednej z przedstawionej tam wizji przyszłości. Na podstawie książki „ Nie opuszczaj mnie” nakręcono film, który miał swoją premierę w 2011 roku.
Boję się tej wizji, którą opowiada Kazuo Ishiguro, mogę mieć tylko nadzieję, że się nie spełni.
Polecam prozę Kazuo Ishiguro, a szczególnie „Nie opuszczaj mnie”
poniedziałek, 1 października 2018
Władysław St. Reymont - „Wampir”
Książka polskiego noblisty o angielskim środowisku pasjonatów teozofii i spirytyzmu jest mało znana, ja sama nic o niej nie wiedziałam nim trafiła w moje ręce. Każdy bez trudu wymieni „Chłopów” i „Ziemię obiecaną”, słysząc nazwisko autora, ale z nieznanych powodów w szkole nic nie wspominano o „Wampirze”. A szkoda. To na wskroś młodopolska, przepełniona duchem dekadencji, niepokoju i niepewności i wielkich emocji, można by pomyśleć nieco autobiograficzna powieść, bo nie wszyscy wiedzą, ale Władysław Reymont był w Londynie, znał angielski i podobno przeżył tam jakieś przygody. Jakie? Tego niestety nie wiem, ale „Wampir” mocno pobudził moją wyobraźnię.
Miłośnicy klimatów mrocznych, ezoterycznych będą zadowoleni. Najnowsze wydanie proponuje nam Wydawnictwo Zysk i s-ka, stron 290, czyli tak jak lubię, bez zbędnej przesady. Okładka twarda.
Bohaterem książki jest Zenon, polski pisarz, który opuścił ojczyznę doznawszy zawodu w miłości, do którego nie chce wracać. Próbuje odnaleźć się w nowym środowisku i doświadczać czym żyje Królestwo. A jest to czas egzotycznych guru, wiedzy o siłach nadprzyrodzonych, mesmeryzmu i latających stolików. W pensjonacie w którym mieszka zatrzymuje się hinduski mędrzec i jego urodziwa, tajemnicza przyjaciółka ze swoją oswojoną panterą. Ta kobieta ma w sobie coś co elektryzuje mężczyzn i przeraża kobiety. Jest uosobieniem niezrozumiałych pierwotnych sił, między innymi żądzy seksualnej i choć nie ma w „Wampirze” żadnej erotycznej sceny nie brakuje w niej pikanterii. Nasz bohater wpada jej w oko, na swoje nieszczęście.
Reymont doskonale operuje uczuciami bohaterów, książka jest na wskroś psychologiczna. Nie ujawniając zbyt wiele z treści, dodam dla niecierpliwych, że akcja nabiera tempa za połową i warto czekać. Reymont przez znaczną część powieści nas uwodzi atmosferą, właśnie to mnie zachwyciło w tej książce, mgły, strach, dziwne zdarzenia, przeczące logice, nadprzyrodzone zjawiska i niejasność. Symbolizm i oniryzm przyprawiające o obłęd. „Wampir” jest pięknie namalowanym obrazem, gdyby Malczewski umiał pisać mógłby stworzyć podobne dzieło. Wszystkie postacie, od tych mało istotnych po najważniejsze wyraźnie zarysowane, mocne, czyta się z przyjemnością, choć nie brakuje młodopolskich tyrad filozoficznych, które współczesnego czytelnika mogą nieco bawić - z drugiej strony budują odpowiedni klimat i to jest najważniejsze. Podoba mi się również zakończenie, ale nie zdradzę go. Poczytajcie!
Polecam serdecznie!
piątek, 7 września 2018
Patrick Modiano - „Willa triste”
Zdecydowałam się
przeczytać tę powieść z dwóch ważnych powodów- pierwszym był
fakt otrzymania przez autora nagrody Nobla w 2014 roku, drugim zaś
powodem były zachęty ze strony domowego literaturoznawcy. Wyjęłam
więc z półki, westchnęłam do wszystkich bogów książkowych
modląc się o lekturę nie tyle przyjemną, co chociaż znaczącą.
„Willa Triste”
ukazała się nakładem wydawnictwa Gallimard 1975 roku, polskie
tłumaczenie zrobiła J. Polachowska, w 2014 wydał „Znak”. Jest
to jedna z książek Modiano, które doczekały się ekranizacji.
Film na podstawie książki nosi tytuł „Zapach Ivonne” i został
zrealizowany przez Patrice Leconte w 1994 roku.
Przez pierwsze
trzydzieści stron ( w sumie jest 253) same opisy, poznałam każdą
ulicę, witrynę, kram, płot, każdą piędź ziemi, na której coś
rośnie. Nazwy roślin, według miejsc posadzenia, nie zostały mi
oszczędzone. A bohaterów ani słuchu ani dychu. Kto jeszcze tak
pisze?
„Willa triste” zaczyna się jak u Prousta, atmosfera senna, późno wakacyjna, leniwa. Akcja ( nie jestem pewna, czy tego słowa wypada używać w przypadku tej książki) powolna i rozwlekła. Bohaterowie snują się z przyjęcia na przyjęcie ( tu znowu nie zostały mi oszczędzone szczegóły personalne gości, nawet tych którzy, więcej mieli nie pojawić się w książce).
„Willa triste” zaczyna się jak u Prousta, atmosfera senna, późno wakacyjna, leniwa. Akcja ( nie jestem pewna, czy tego słowa wypada używać w przypadku tej książki) powolna i rozwlekła. Bohaterowie snują się z przyjęcia na przyjęcie ( tu znowu nie zostały mi oszczędzone szczegóły personalne gości, nawet tych którzy, więcej mieli nie pojawić się w książce).
Kiedy mniej więcej
około 150 strony miałam ochotę porzucić tę lekturę, bo usnęłam
nad nią już z dwa razy, coś zaczęło się dziać. Ale nie
popadajmy w euforię! To co możemy tam obserwować przypomina obrazy
Moneta lub Renoira, gdzie przedstawienie postaci jest tylko
pretekstem by ukazać nadzwyczajną ekspozycję światła o tej porze
dnia.
Główny bohater to udawany arystokrata, o którego tożsamości wiemy niewiele, bo nawet kiedy mówi o sobie, wydaje się puszczać oko do czytelnika, jakby chciał powiedzieć „Nie bierzcie tego zbyt serio”. Równie tajemnicza jest jego partnerka Ivonne, wschodząca gwiazdka filmowa, pełna uroku i determinacji w osiąganiu swoich celów. O przeszłości ginącej we mgle. Najciekawszą postacią wydał mi się Meinthe, przyjaciel - niby brat Yvonne, gej i udawany lekarz. Żywy, żwawy, nieobliczalny, uwikłany w jakieś ciemne interesy z mafią.
Główny bohater to udawany arystokrata, o którego tożsamości wiemy niewiele, bo nawet kiedy mówi o sobie, wydaje się puszczać oko do czytelnika, jakby chciał powiedzieć „Nie bierzcie tego zbyt serio”. Równie tajemnicza jest jego partnerka Ivonne, wschodząca gwiazdka filmowa, pełna uroku i determinacji w osiąganiu swoich celów. O przeszłości ginącej we mgle. Najciekawszą postacią wydał mi się Meinthe, przyjaciel - niby brat Yvonne, gej i udawany lekarz. Żywy, żwawy, nieobliczalny, uwikłany w jakieś ciemne interesy z mafią.
Prawdę mówiąc
można by tę książkę uznać za rozcieńczoną wersję „Wielki
Gatsby” gdyby nie zachwycająca metafora motyla, rzadkiego motyla,
który jest wart majątek. Nie będę jej tłumaczyła, żeby nie
zabrać całej przyjemności potencjalnym czytelnikom. Pojawienie
się tej metafory nadało sens całej książce. Modiano jest
mistrzem nastroju, literackim impresjonistą, łapie chwile jak
piękne owady i zamyka je w słowach, jak w bursztynach.
Polecam Modiano miłośnikom pięknych literackich obrazów, „Willa triste”, to książka idealna do czytania wielokrotnego, za każdym razem odkryjemy z pewnością w niej coś nowego. Ja mam mieszane uczucia. Wolę chyba bardziej pełnokrwiste książki.
Polecam Modiano miłośnikom pięknych literackich obrazów, „Willa triste”, to książka idealna do czytania wielokrotnego, za każdym razem odkryjemy z pewnością w niej coś nowego. Ja mam mieszane uczucia. Wolę chyba bardziej pełnokrwiste książki.
poniedziałek, 16 lipca 2018
Mario Vargas Llosa – „Listy do młodego pisarza”
Jak wszyscy wiedzą, bardzo lubię Llosę, ale ta nieduża książka trochę mnie zmęczyła. Napisana w formie listów do hipotetycznego młodego kolegi po fachu powinna być dla mnie pouczeniem i inspiracją. Może dlatego, że znaczną część tego o czym pisze autor już wiedziałam, albo uważałam za zbyt oczywiste by się tym zajmować. To, co cenne w tej książce to odniesienia do innych pisarzy, poznajemy gust Llosy, tych którzy są dla niego wzorem a do tego tłumaczy nam skąd się biorą jego sympatie. To naprawdę cenne dla fana takiego jak ja.
Każdy z listów poświęcony jest określonej tematyce, co wydaje się być egzemplifikacją tego o czym sam pisze- potrzebie porządku konstrukcyjnego książki. Mamy zatem rozdział o czasie, o narracji, o stylu, o konstrukcji książki, o poziomach realności ect. Nie ulegajmy jednak złudzeniu, że „Listy do młodego pisarza” to podręcznik dla początkujących pismaków. To autorska, wizja tego co ważne w pisaniu, to także uważam za jej zaletę. Szczególnie spodobał mi się list - rozdział zatytułowany „Fakt ukryty” - przytoczę wam jego fragment byście wiedzieli o co chodzi:
„Hemingway opowiadał, jak kiedyś na początku drogi twórczej wpadł nieoczekiwanie na pomysł, żeby w pisanej właśnie historii pominąć główne wydarzenie: powieszenie się bohatera. Podobno w ten sposób odkrył środek narracyjny, który miał się potem pojawić w jego opowiadaniach i powieściach”
Tak właśnie, Mario Vargas Llosa w każdym z rozdziałów tej książki przytacza opowieści o pisarzach i omawianym temacie. Te opowieści podobały mi się szczególnie i choćby tylko dla nich warto sięgnąć po tę lekturę.
Polecam!
poniedziałek, 9 lipca 2018
Mario Vargas Llosa - "Zeszyty don Rigoberta”
Jeśli jesteś podatny na erotyczne fantazje pisarzy przy tej książce możesz przeżyć wiele rozkosznych chwil. Odżywka dla zmysłów, stymulator wyobraźni i literacka bomba erotyczna. Ale wszystko to podane wykwintnie, przyprawione wiedzą o sztuce, motywem przewodnim jest nowa fascynacja Fonsita ( syna tytułowego Don Rigoberta, którego znamy już z „Pochwały macochy”) mianowicie Egon Schiele i jego twórczość.
W tej książce znajdziemy także epistoły Rigoberta, sny, anonimy, wszystko to wymieszane tak umiejętnie, że zupełnie tracimy pewność, co jest rzeczywiste a co nie rzeczywiste, porywa nas to i unosi. Doznania seksualne są nie tylko filozofią, ale esencją życia Rigoberta. Ich smak, charakter znajduje odzwierciedlenie w formie tej książki. Mario Vargas Llosa buduje zawirowaną, emocjonująca fabułę, którą w bardzo wielkim uproszczeniu można by zawrzeć w zadaniu: Don Rigoberto i Lukrecja próbują wrócić do siebie, po tym jak się rozstali. Pomaga i w tym los i mały chłopiec o diabelskim usposobieniu.
„Zeszyty don Rigoberta” wbrew pozorom nie są lekturą lekką łatwą i przyjemną, nie mają wiele wspólnego z „jednostrzałowcami”. To wymagająca lektura, intelektualne wynurzenia Rigoberta, przeplatane są z opowieściami o jego żonie. Llosa stosuje ciekawy zabieg artystyczny pokazując nam Rigoberta z wielu perspektyw ( poprzez jego listy, zapiski w zeszycie, sny, lęki, fantazje). Podoba mi się jak jest skonstruowana książka, także jej strona edytorska mnie zauroczyła. Wewnątrz książki znajdziemy jako ilustracje szkice Egona Schiele. Okładka mogła by być bardziej wyrafinowana, ale wobec zadowolenia z lektury wybaczę ją wydawcy.
Gorąco polecam!
środa, 20 czerwca 2018
Mario Vargas Llosa – „Pochwała macochy”
„Kochanie niezniszczalnego ma swoją cenę, którą wcześniej czy później trzeba zapłacić”
( Pochwała Macochy”)
Czytanie tej książki bez pasji i miłości to jakby ktoś zaprosił cię na ucztę, a ty nie czułbyś głodu. Na nią trzeba się rzucić jak tygrys z szafy, szarpać się z nią w pościeli przy świetle księżyca, pożreć ją…
To jedna z najbardziej zmysłowych książek jakie czytałam, zapach potu i seksu unosi się nad jej kartkami. Fabuła jest prosta - don Rigoberto bierze sobie nową żonę po śmierci pierwszej. Zależy mu na tym by piękna Lukrecja, na punkcie której oszalał, zyskała aprobatę jego synka Fonsita. ( To ten sam co w „Fonsito i księżyc”) I już. Czy zyskała? Bardzo się starała w każdym razie, a mówimy tu o sympatii chłopca najwyżej dziesięcioletniego, dość przebiegłego i jednocześnie uroczego jak anioł. W pewnym sensie to jest anty- Lolita, chłopiec uwodzi dorosłą kobietę - swoją macochę. Trudno dojść kto tu kogo uwodzi… Historie o nich Llosa przeplata fantazjami erotycznymi na temat obrazów znajdujących się w bogatym domu don Rigoberta. Te ożywione obrazy znakomicie komponują się z akcją, nadając jej głębszy, dodatkowy wymiar. Czytając o tym co się wyprawiało w domu Lukrecji i jej męża nie czułam zażenowania, ani zgorszenia. Cielesność i rozkosz płynąca z niej, opisana jest jako coś naturalnego, więc boskiego, więc poza dobrem i złem - poza oceną. Seksualność jest żywiołem który drzemie w każdym z nas, niezależnie od wiedzy, wieku i sytuacji rodzinnej. Kiedy się obudzi nie zważa na nic. O tym jest ta książka, moim zdaniem.
„Pochwała macochy” liczy 157 stron, wypełnionych przyspieszonym rytmem oddechów, a wszystko w znakomitym stylu. Jest oczywiście o szczytach i orgazmach, ale zapewniam, że można dodatkowo osiągnąć orgazm czytając jak pisze Llosa, jeśli kto wrażliwy na piękno stylu. Kolejna część tej opowieści w książce „Zeszyty don Rigoberta” - zamierzam po nią wkrótce sięgnąć. Bardzo polecam!
piątek, 15 czerwca 2018
Gabriel Garcia Marquez – „Nie wygłoszę tu mowy”
Książka „Nie wygłoszę tu mowy” to zbiór wybranych przemówień wygłoszonych przez pisarza od 1944 roku do 2007, wybór został dokonany przez wydawcę za zgodą autora i przy jego współudziale. Początkowo obawiałam się tej lektury, ale nie słusznie, bo są tacy pisarze, którzy cokolwiek by napisali, czy powiedzieli ja jestem na to otwarta. Należy do nich Marquez. Znajdziemy tu najróżniejsze przemówienia, od tych akademickich, szkolnych, przez oficjalne państwowe, czy noblowskie aż po prywatne. Właśnie te prywatne urzekły mnie najbardziej. Marquez w jednym z nich, zaledwie kilka dni po śmierci Cortazara wspomina argentyńskiego pisarza, jak to on ma w zwyczaju, dzieli się wspomnieniami, pięknymi, poruszającymi, które mnie same zwróciły ku Cortazarowi i z pewnością za kilka książek sięgnę ponownie po jego dzieła. Rysuje nam Cortazara jakiego nie znamy, muzyka, artystę, trochę szaleńca i outsidera.
Autor „Sto lat samotności” porusza w przemówieniach wiele istotnych tematów, od zagrożeń nuklearnych po sytuację polityczną i kulturalną jego ojczystej Kolumbii, snuje refleksje nad kondycją dziennikarstwa i języka hiszpańskiego. Znajdziemy w tej książeczce wiele przemyśleń, własnych wizji i cytatów, które inspirują pisarza. Dla mnie ta niepozorna pozycja jest obrazem Marqueza jako człowieka, pełnego pasji, wesołego, dostrzegającego bolączki i nie mającego żadnych oporów by nazywać rzeczy po imieniu. Serdecznie mnie zruszyła i ubawiła jednocześnie, mowa na siedemdziesiąte urodziny jego przyjaciela Alvaro. Znajdujemy tam obraz pisarza jako kawalarza, frenetycznego twórcy, którzy nie tylko wyraża się w pisaniu, ale kreuje całym życiem. Słowa frenetyczny Marquez nadużywa w przemówieniach i niezmiernie mi to pasuje do jego obrazu.
W ostatnim opublikowanym w „Nie wygłoszę tu mowy” przemówieniu pisarz wspomina czas kiedy powstawało „Sto lat samotności”, ciężkie warunki w jakich wtedy żyła jego rodzina. Nie tak dawno na początku tego roku czytałam obszerną biografię Vonnegouta i teraz przy lekturze Marqueza przypomniały mi się Vonnegutowe opowieści o nędzy w której żyli, czasami jedynie na łasce przyjaciół i rodziny. I pomyślałam o współczesnym przemyśle książkowym, autorach wydających kilka książek rocznie i ogarnęła mnie melancholia…
Marquez jedną z mów, skierowaną na I Kongresie Języka Hiszpańskiego w 1997 r w Meksyku nazwał: „Butelka rzucona w morze dla boga słów”, pisze:
„Nigdy (…) potęga słów nie była tak wielka jak dziś. Ludzkość wkroczy w trzecie tysiąclecie pod berłem słowa. To nieprawda, że obrazy zastąpią słowa. Wręcz przeciwnie, dodadzą im mocy: nigdy dotąd nie było na świecie tylu słów o tak wielkim zasięgu, władzy i woli jak w potężnej wieży Babel naszych czasów. Słów wymyślonych, umęczonych czy uświęconych przez prasę, książki jednorazowego użytku, plakaty reklamowe, słów mówionych, śpiewanych, wypowiadanych w radiu, telewizji, kinie, przez telefon i megafony: słów wykrzyczanych grubym pędzlem na ścianach ulic czy wyszeptanych na ucho w półmrokach miłości. Milczenie całkowicie przegrywa.”
Zatem zachęcam do czytania „Nie wygłoszę tu mowy”- w myśl powyższego cytatu, zobaczcie co Marquez ma do powiedzenia! Uczcijmy Boga Słów ( podobno był taki bóg u starożytnych Majów).
czwartek, 14 czerwca 2018
Mario Vargas Llosa - „Fonsito i księżyc”
Mała, czarująca książka w pięknej oprawie graficznej zawierająca opowiastkę o chłopcu, dziewczynce i realizacji niemożliwych celów. Napisana dla dzieci przez Llosę, naprawdę niesie sporo prawd przydatnych i dla dorosłych. Wydawca pisze, że jest idealnym prezentem dla ukochanej. Zgadzam się z nim. Dzieci potrafią widzieć więcej niż my dorośli, widzieć i wierzyć, dlatego nie ma dla nich barier, które nas potrafią ograniczać. Tyle razy zetknęłam się z poczuciem, że coś nie może się udać, bo jest niemożliwe, tak podpowiadał mi rozum, ale serce rwało się by to wykonać. Podobnie jest z tytułowym bohaterem, który pragnie ziścić swoje marzenie, obwarowane przeszkodą nie do przeskoczenia. Ale czy może być jakaś granica wyobraźni?
Nie dla Fonsita, nie dla zakochanych.
Nie chcę ujawniać treści tego małego dzieła sztuki ( ilustracje doskonale uzupełniają treść), stworzonego przy współudziale ilustratorki Katarzyny Borkowskiej, przetłumaczonego przez Marzenę Chrobak.
„Fonsito i księżyc” to malutka latarnia w środku nocy - tytułowy księżyc - dla tych co nie widzą nadziei. Autor podpowiada nam poprzez małego Fonsita, że to co niemożliwe jest możliwe. Wystarczy otworzyć serce i użyć wyobraźni, a stanie się naszym udziałem to czego pragniemy, całkiem realnie.
Rilke pisał w swojej elegii ósmej o poznaniu jakiego doświadczają zwierzęta i niewinne dzieci, dla mnie ta opowiastka Llosy jest trochę o tym:
„Stworzenie widzi wszystkimi oczami
Przestwór. Jedynie nasze oczy są
jak odwrócone, zastawione gęsto
jak sidła w krąg jego wolnego wyjścia.
O tym, co jest na zewnątrz, wiemy tylko
z twarzy zwierzęcia; gdyż już małe dziecko
zmuszamy, by widziało odwróconym wzrokiem
świat form, nie Przestwór, co tak jest głęboki
w oczach zwierzęcia. I wolny od śmierci.
(...)”
( tł. M. Jastrun)
Serdecznie polecam lekturę „Fonsito i księżyc”!
Subskrybuj:
Posty (Atom)
Podsumowanie czytelnicze roku 2019
Zamknęłam rok 2019, przeczytałam w nim 63 książki wliczając tomy poetyckie. Wynik zadowalający choć nie wybitny. Jest kilkanaście książ...

-
Zaczęło się od Apolinaire’a, zuchwałego i egotycznego poety, nieślubnego syna polskiej szlachcianki znanego z łakomstwa i namiętności...
-
Skończyłam czytać książkę Tomasza Niedzieli z bardzo sprzecznymi emocjami. Z jednej strony mamy do czynienia z piękną opowieścią o Oksan...
-
Dziś będzie o miłości… Klasyk klasyków, twórca renesansu, jeden z pierwszych humanistów, poeta z którego czerpali pełnymi garściami nast...