„Wierzę,
iż źdźbło trawy nie mniej znaczy niż rzemiosło gwiazd,
A
mrówka jest równie doskonała i ziarnko piasku i jajko strzyżyka,
(…)
A krowa, żująca z pochylonym łbem, przewyższa każdy
pomnik,
A
mysz jest cudem wystarczającym, by wstrząsnąć sekstylionem
niewiernych. (…)”
Walt
Whitman - pierwszy amerykański poeta, jak mówił sam o sobie.
Urodzony w 1819 roku na Long Island, które wtedy wyglądało
zupełnie inaczej niż dziś. Wychowany w otoczeniu natury dużo
uwagi poświęca jej w swojej twórczości, jest zwolennikiem
wolności ducha, naturalności i jako pierwszy głosi ideę wolnej
miłości, podchwyconej sto lat po nim przez Dzieci Kwiaty. Był
samoukiem, dużo czytał, fascynował się klasyką literatury
europejskiej. Pracował od młodych lat i próbował pisać, swój
pierwszy tomik wydał w
1855 roku za
własne pieniądze i
sam o nim napisał trzy entuzjastyczne recenzje podszywając się pod
inne osoby. Tomikiem
tym było „Źdźbło
trawy”, które przyniosło
mu ponad sto lat później sławę „poety wolnych ludzi”. Tomik
został przyjęty pozytywnie, ale
anegdota,
mówi o tym, że Whitman napisał sam o sobie recenzję i podpisał
ją nazwiskiem znanego w owym czasie poety Ralpha Walda Emersona (
pamiętacie,
rozczytywała
się w jego wierszach Emily Dickinson). Kiedy
Emerson
się
o tym dowiedział od razu postanowił przeczytać
wiersze Whitmana (
szacunek za dystans do siebie!),
a kiedy przeczytał bardzo mu się spodobały i napisał list do ich
autora. Czy wyobrażacie sobie co musiał czuć wtedy Whitman?
Najpierw zapewne konsternację, a potem zachwyt! Pochwała od
Emersona dużo
znaczyła i na pewno dodała
mu skrzydeł. Jak na swoje czasy Whitman
był
poetą wyzwolonym, otwarcie przyznającym się do swojego
homoseksualizmu, promującym życie w osobistym naturalnym rytmie,
wracał do pierwotnych wizji człowieka jako części natury. Pod tym
względem może być uważany za jednego z ojców głębokiej
ekologii. Już od lat czterdziestych dziewiętnastego wieku Whitman
pisał oprócz wierszy także opowiadania. Fascynowała go postać
Lincolna, którego znał osobiście, jeden z jego najsłynniejszych
wierszy „Kapitanie,
mój kapitanie...” (
tak, ten który znacie ze „Stowarzyszenia Umarłych Poetów”)
jest dedykowany właśnie Lincolnowi. Był
piewcą demokracji amerykańskiej, czuł się patriotą i dużo
swoich rozmyślań poświęcił ojczyźnie. Już
za swojego życia Walt Whitman stał się tak popularny, że za
dochody ze swoich książek mógł kupić sobie dom w Camden koło
New Jersey ( w owych czasach mało, który literat mógł się
pochwalić taką popularnością). Zmarł w 1892 i jest pochowany na
cmentarzu w Camden.
Wspomniałam
już wspaniały film „Stowarzyszenie Umarłych Poetów” Petera
Weir’a, z Robinem Williamsem w roli głównej, tam swoją
niewidzialną rolę odgrywa też Walt Whitman, zobaczcie
film raz jeszcze!
Kultowa strofa „Kapitanie, mój
kapitanie...”
to początek wiersza właśnie poety z New Jersey. Kolejny film –
równie dobry - „Pamiętnik” główny bohater Noa czyta wiersze
Whitmana na werandzie starego domu by wyleczyć swoją wadę wymowy,
wada znika, ale radość z czytania poezji zostaje. Dla wielu pokoleń
amerykanów Whitman jest klasykiem przez duże K.
Po
polsku ukazały się: „400
wierszy” ( tł: Andrzej Szuba), Demokratyczne perspektywy ( tł:
Bogumił Gacka), „ Dzieci Adama”, „Kim ostatecznie jestem” (
tł. Krzysztof Boczkowski), Liryki najpiękniejsze, „Pieśń o
sobie” ( tł. Andrzej Szuba), „Słyszę śpiew Ameryki” ( tł.
Andrzej szuba) i inne, o których nie wiem :)
A
oto fragment jego twórczości, zachęcam gorąco do samodzielnych
poszukiwań.
***
O
kapitanie, mój kapitanie!! Nasza pełna lęku podróż dobiegła
końca.
Okręt
pokonał każdą nawałnicę, nagroda, na którą polowaliśmy,
zdobyta,
Port
już niedaleko, słyszę dzwony, ludzie wiwatują.
A
oczy wiodą na kil, statek groźny i śmiały;
O
serce! O serce! Serce!
O
skrwawione kroplami czerwieni!
Tam
gdzie na pokładzie Mój Kapitan leży
Zimny
i martwy.
O
kapitanie, mój kapitanie! Powstań i posłuchaj dzwonów;
Powstań
– dla Ciebie wciągnięto flagę – dla Ciebie trąbka zagrała,
Dla
Ciebie bukiety i ozdobne wieńce – dla Ciebie nabrzeże
triumfujące,
Tobie
wiwatuje ten rozkołysany tłum, ochocze twarze obracają się,
Słuchaj
Kapitanie! Ukochany ojcze!
Moje
ramię pod Twoją głową!
To
ten sam sen, który śniłeś!
Ten
właśnie sen z Twojego pokładu,
Na
którym spocząłeś zimny i martwy.
Ale
Mój Kapitan nie odpowiada, jego usta są blade i bezgłośne.
Mój
ojciec nie czuje mojego ramienia, nie ma w nim życia i woli.
Okręt
już zakotwiczył bezpiecznie i pewnie, podróż skończona i
dokonana,
Z
przerażającego rejsu zwycięski statek przybywa z nagrodą,
Wiwatuj
tłumie i dzwony dzwońcie!
Lecz
ja żałobnym krokiem
Przechadzał
się będę po pokładzie,
Gdzie
mój Kapitan leży zimny i martwy.
***
Głos
deszczu
A
kto ty jesteś? spytałem padającego cicho
przelotnego
deszczu,
Który,
rzecz dziwna, odpowiedział, co teraz tłumaczę:
Jestem
Poematem Ziemi, odezwał się głos,
Nieustannie
unoszę się niepochwytny z ziemi
i
bezdennego morza
Ku
niebu, skąd bezkształtny i całkiem zmieniony,
a
jednak ten sam,
Zstępuję
i zraszam spieczoną skorupę, szkielety i warstwy
pyłu
na całym globie,
Beze
mnie wszystko, co w nich ukryte i nie narodzone,
pozostałoby
ziarnem;
I
na zawsze już dniem i nocą wracam życie mojemu
własnemu
źródłu, sprawiam, że jest czyste i piękne.
(
Albowiem pieśń po swych narodzinach, po spełnieniu,
wędrując,
Sama
z siebie i w swoim czasie wraca miłością.
***
My dwoje
Tak
długo dawaliśmy się zwodzić, my dwoje.
Teraz przemienieni, bystro umykamy, jak umyka Przyroda.
My jesteśmy Przyrodą, długo nieobecni, teraz powracamy,
Stajemy się roślinami, łodygą, listowiem, korzeniami, korą,
Tkwimy w ziemi, jesteśmy skałą i skałą,
Jesteśmy dębem i dębem, rośniemy obok siebie,
Pasiemy się we dwoje pośród stad gotowych do biegu,
Jesteśmy dwie ryby pływające w morzu razem,
Jesteśmy czym jest kwiat akacji, nasz zapach w alejach rano i wieczorem,
Jesteśmy też ziarnisty brud zwierząt, jarzyn, minerałów,
Jesteśmy dwa drapieżne jastrzębie, szybujemy wysoko i patrzymy w dół,
Jesteśmy dwa jaśniejące słońca, to my na orbitach i między gwiazdami jak dwie komety,
W pogoni, szczerząc kły, czworonożni w lasach, skaczemy na zwierzynę,
Jesteśmy dwa obłoki rankiem i po południu nad głową,
Jesteśmy łączące się morza, dwie z tych wesołych fal, które kładą się jedna na drugiej
Teraz przemienieni, bystro umykamy, jak umyka Przyroda.
My jesteśmy Przyrodą, długo nieobecni, teraz powracamy,
Stajemy się roślinami, łodygą, listowiem, korzeniami, korą,
Tkwimy w ziemi, jesteśmy skałą i skałą,
Jesteśmy dębem i dębem, rośniemy obok siebie,
Pasiemy się we dwoje pośród stad gotowych do biegu,
Jesteśmy dwie ryby pływające w morzu razem,
Jesteśmy czym jest kwiat akacji, nasz zapach w alejach rano i wieczorem,
Jesteśmy też ziarnisty brud zwierząt, jarzyn, minerałów,
Jesteśmy dwa drapieżne jastrzębie, szybujemy wysoko i patrzymy w dół,
Jesteśmy dwa jaśniejące słońca, to my na orbitach i między gwiazdami jak dwie komety,
W pogoni, szczerząc kły, czworonożni w lasach, skaczemy na zwierzynę,
Jesteśmy dwa obłoki rankiem i po południu nad głową,
Jesteśmy łączące się morza, dwie z tych wesołych fal, które kładą się jedna na drugiej
[i
wzajemnie zwilżają siebie,
Jesteśmy
śnieg, deszcz, chłód, mrok, jesteśmy każdy wytwór i
oddziaływanie ziemi,
Krążyliśmy i krążyliśmy, aż znów powracamy do domu,
Została nam tylko wolność i tylko nasza radość.
Krążyliśmy i krążyliśmy, aż znów powracamy do domu,
Została nam tylko wolność i tylko nasza radość.
Zuza Malinowska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz