Jerome Jerome- urodzony 2 maja 1859 roku w miejscowości Walsali w Anglii. Dzieciństwo i młodość spędził w biedzie, imał się wielu zawodów, ale najlepiej wychodziło mu pisanie, miał cięty język i iście angielskie poczucie humoru, właśnie dzięki niemu razem z kilkorgiem przyjaciół założyli czasopismo "The Ilder" ( co znaczy Próżniak), z pismem tym współpracowali potem Mark Twain, Robert Louis Stevenson, Bert Herte. Jerome Jerome pisał dramaty, co było efektem jego wielkiej fascynacji teatrem która wyraziła się w tym także, że przez jakiś czas pracował jako aktor. Ojciec Jerome Jerome był świeckim kaznodzieją, zatem kwiecistą mowę i przywiązywanie wielkiej wagi do sztuki oratorskiej z pewnością odziedziczył w genach. Największą popularnością cieszyła się i nieustannie się cieszy książka "Trzech panów w łódce nie licząc psa"wydana po raz pierwszy w 1889 roku - zabawna opowieść o rekreacyjnej wyprawie po Tamizie trzech gentlemanów ( nie licząc psa!). Pierwotnie Jerome chciał napisać prawdziwy przewodnik turystyczny o wycieczce po Tamizie miedzy Kingston a Oxfordem, sam uwielbiał tam pływać łodzią w tej okolicy. Ale, że posiadał niepospolite poczucia humoru i poważny przewodnik w trakcie pisania przeistoczył się w arcy zabawną historyjkę. Postacie opisane w książce są jak najbardziej autentyczne, główny bohater J. To sam Jerome, jego przyjaciel George istniał naprawdę i wielokrotnie razem pływali na tej tracie, podobnie z trzecim panem z łódki Harrisem ( w rzeczywistości miał na imię Carl). Iście angielski spokój, ujmujący dystans do siebie i swoich towarzyszy charakteryzacje głównego bohatera, dla którego ta wycieczka ma być także rodzajem terapii na skołatane napadem hipochondrii nerwy. Nie wnikając w fabułę za mocno, cała ta wyprawa po rzece jest pełna perypetii, momentami przypominających Latający Cyrk Monte Pythona, choć może nie znajdziemy tutaj, aż takiej dozy absurdu, ale koneserzy angielskiego humoru będą zachwyceni.
Ta pozycja przeszła do
klasyki literatury, jest znakomitym obrazem rozrywek dla panów w
wiktoriańskich czasach, napisana ze swadą, pełna jest angielskiego
humoru, autoironii i zabawnych zaskakujących sytuacji. To wprost
idealna pozycja ( z klasyki) na wakacje. Pozwolę sobie przytoczyć
kilka jej krótkich fragmentów, aby dać wam przedsmak tego co
znajdziecie w tej lekturze. ( Nie zapomnijcie czytać ją z
przymrożeniem oka, bo tak właśnie została napisana). Język nieco
staroświecki ( książka ma już dobrze ponad sto lat!) moim zdaniem
dodaje jej uroku i nie stanowi przeszkody w czytaniu.
"Pamiętam, jak któregoś dnia wybrałem się do Muzeum Brytyjskiego, aby dowiedzieć się czegoś na temat leczenia pewnej drobnej przypadłości. O ile sobie dobrze przypominam, chodziło o katar sienny. Wypożyczywszy książkę, przeczytałem co było do przeczytania, po czym bez większego namysłu przerzuciłem kartki i pogrążyłem się w lekturze kolejnych stron. Wyleciało mi z głowy, czego dotyczył pierwszy opis, zapewne chodziło o jakiś straszliwy dopust boży, lecz nim dotarłem do połowy "symptomów ostrzegawczych", spłynęła na mnie okropna świadomość, że doskonale znam je z doświadczenia.
Zdjęty trwogą zamarłem nad książką, po czym apatycznie jąłem znów przewracać kartki. Doszedłem do tyfusu: o nieba, miałem tyfus, i to zapewne od wielu miesięcy! Otworzyłem na stronie z opisem tańca świętego Wita: zgodnie z moimi obawami cierpiałem i na tę chorobę. Tknięty zaciekawieniem postanowiłem przeanalizować swój stan i przestudiowałem schorzenia w porządku alfabetycznym. Jak się okazało miałem artretyzm: faza krytyczna czeka mnie za jakieś dwa tygodnie. Następnie stwierdziłem z ulgą, że borelioza w moim przypadku odznacza się dość łagodnym przebiegiem i nie stanowi bezpośredniego zagrożenia życia. Cholera występowała z komplikacjami, z dyfterytem najprawdopodobniej przyszedłem na świat. (...) Wszedłem do czytelni jako okaz zdrowia. Wychodząc, byłem wrakiem człowieka."
Znakomite studium przeżyć
hipochondryka, prawda? A co powiecie na następujące cytaty?
"Stale odnoszę wrażenie, iż robię więcej niż powinienem. Nie znaczy to, że mam wstręt do pracy-proszę dobrze mnie zrozumieć. Lubię pracować, a nawet palę się do roboty. Praca tak mnie urzeka, że mogę całymi godzinami siedzieć i patrzeć na nią."
"Stale odnoszę wrażenie, iż robię więcej niż powinienem. Nie znaczy to, że mam wstręt do pracy-proszę dobrze mnie zrozumieć. Lubię pracować, a nawet palę się do roboty. Praca tak mnie urzeka, że mogę całymi godzinami siedzieć i patrzeć na nią."
Albo taki: "Ale nie
ma róży bez kolców, jak powiedział jeden pan, kiedy zmarło się
jego teściowej i dostał rachunek za pogrzeb".
Na zakończenie jako
ciekawostkę dodam, ze Jerome Jerome w 1900 roku wydał kontynuacje
„Trzech panów w łódce nie licząc psa”, było ich kilka:
„Trzech panów na rowerach",
"Trzech panów w Niemczech (tym razem bez psa)", "Włóczęga
trzech panów" – żadna
z nich jednak
nie cieszyła się taką
popularnością
jak pierwsza część.
Książka
"Trzech panów w łódce
nie licząc psa" w rankingu najważniejszych książek
wszech czasów
ogłoszonym przez pismo "The Guardian" w 2003 roku zajęła
33 miejsce, co daje jej niewątpliwy status klasyki. Żeby
powrócić do kryterium które przyjęliśmy – czyli klasyką jest
to, co powraca w kulturze jako źródło inspiracji, w 1997 roku
Connie Wilis napisała książkę fantastyczną inspirowaną
powieścią Jerome " Nie licząc psa".
W
Polsce książka była wydawana kilka razy ( wydawnictwo Iskry,
wydawnictwo Zysk i spółka),
z powodzeniem tłumaczyli Jerome Jerome Kazimierz Piotrowski ( jestem
osobiście przywiązana do tego tłumaczenia) i Tomasz Biedroń.
Na
zdjęciach autor i większość polskich okładek tego dzieła ( ale
nie wszystkie- było ich naprawdę dużo).
Zuza Malinowska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz