niedziela, 15 kwietnia 2018

"Stara Słaboniowa i spiekładuchy" i inne szeptuchy




Sięgnęłam po książkę „Stara Słaboniowa i spiekładuchy” Joanny Łańcuckiej. Bardzo dobrze się bawiłam czytając tę książkę, to w zasadzie zbiór opowieści o tej samej bohaterce - czarownicy, szeptusze, czy wiedźmie - jak zwał tak zwał i jej perypetiach z demonami słowiańskimi.
Lubię książki o wsi, zwłaszcza pisane dowcipnie, czy poetycko. Problem z tą książka był jednak taki, że nie tak dawno czytałam kilka innych książek łudząco podobnych. Temat starej znachorki, obdarzonej władzą nad sprawami ludzi i „spiekaduchów”, jak nazywane są u Łańcuckiej duchy i demony nękające mieszańców wsi, jest ostatnio mocno ograny. Od razu skojarzyła mi się książka „Boginie z Żitkovewej”, czy „Szeptucha” Miszczuk, a także opowiadania Brzezińskiej o babci Jagódce zatytułowane „Opowieści z doliny wilżyńskiej”. Motyw słowiańskich wierzeń, gdzieś ciągle żyjących po wsiach i osadach w formie zabobonów, albo zwyczajów, jest teraz na topie.
Żywo interesuję się wierzeniami naszych przodków, toteż takie książki przyciągają mnie jak miód niedźwiedzia. Nie będę opisywać treści „Starej Słaboniowej i spiekładuchów”, ale spróbuję pokusić się o porównanie tych pozycji. W tym zestawieniu od razu trzeba powiedzieć, że wyróżnia się spośród innych książka Tućkovej, po pierwsze dlatego, że jest to relacja oparta na faktach, pisana z reporterskim zacięciem, pozostawiająca posmak tajemnicy ( a w przypadku tego tematu właśnie tajemnica wydaje się najbardziej pociągać).
Mimo, że przyjemnie czyta się wszystkie cztery książki ( „Boginie z Żitkovej”, „Szeptuchę”, „Opowieści z doliny wilżyńskiej” i „Stara Słaboniowa i spiekałduchy”) i nie mogę autorkom odmówić talentu literackiego i wyobraźni, można większość z nich potraktować jak klechdy, bajki dla dorosłych.
Myślałam dlaczego do mnie przemawia, z nich wszystkich najbardziej, książka Tućkowej. Odpowiedź mnie zdziwiła, kiedy już ją zrozumiałam. Przemawia do mnie poważne potraktowanie tematu przez autorkę, poczucie prawdy, ono udziela się czytelnikowi. Czytając trzy z pozostałych książek ani przez chwilkę nie myślałam, że to zdarzyło się naprawdę. I nie chodzi o odniesienie do realiów historycznych, wcale nie, przecież Katarzyna Berenika Miszczuk- mimo całej swojej historycznej alternatywności stara się dać do zrozumienia czytelnikowi w jakich czasach toczy akcja. Prawda jest bezdyskusyjna, wynika z przeżycia. Trudno mi to rozwinąć…
Rzecz w tym, że wierzę w szeptuchy i różne magiczne, irracjonalne zjawiska i traktuję je poważnie. Tućkowa też traktuje poważnie boginie. Nie parodiuje ich, nie fabularyzuje nadmiernie, nie pisze komedii. Tworzy coś co można by nazwać realizmem alternatywnym ( To pojęcie kiedyś usłyszałam z ust czytelniczki mojej książki, na określenie tego co piszę). Właśnie dlatego czytając jej opowieść o boginiach żyjących w zakątku Czech, wiedziałam, że nawet, jeśli to nie jest mój świat, to on istnieje naprawdę. Zupełnie tego nie czułam w pozostałych porównywanych pozycjach. Nie chodzi o to, że nie lubię baśni - wprost przeciwnie - ale szeptuchy, ich praktyki, wiejskie zaklęcia i gusła – szanuję, jako unikatowy już relikt minionego świata i zanikającego już dziedzictwa duchowego. A w książkach Brzezińskiej, Miszczuk i Łańcuckiej był to tylko ciekawy, modny temat, mało jeszcze znany.

Polecam wszystkie cztery książki, ale najbardziej „Boginie z Żitkowej” K. Tućkowej/
Wspomniałam o:
A. Brzezińska - „Opowieści z doliny wilżyńskiej”
K.B. Miszczuk- „Szeptucha” ( i cały cykl „Kwiat paproci”)
J. Łańcucka - „Stara Słaboniowa i zpiekładuchy”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podsumowanie czytelnicze roku 2019

Zamknęłam rok 2019, przeczytałam w nim 63 książki wliczając tomy poetyckie. Wynik zadowalający choć nie wybitny.  Jest kilkanaście książ...